Wygrał błyskawiczny casting na wolne miejsce w Renault, bo jest doświadczony, bez kontraktu i sprawdził się na testach w Jerez. Kubica ponoć był przeciw, radził, by wziąć Vitantonio Liuzziego. Nikt tego oficjalnie nie potwierdza, ale patrząc na historię ich szorstkiej przyjaźni, nie byłoby w tym nic zaskakującego.
Tak już w Formule 1 jest, że często najbardziej nielubianym rywalem jest kolega z zespołu. Oni spotkali się w BMW Sauber i nie przypadli sobie do gustu. Heidfeld nie lubił ambitnego młokosa z Polski, a Kubica miał pretensje, że niemiecki zespół faworyzuje rodaka. Zwłaszcza w sezonie 2008, gdy polski kierowca walczył o miejsce na podium mistrzostw świata, a inżynierowie z Hinwil głowili się tygodniami przede wszystkim nad tym, jak poprawić rozgrzewanie opon w samochodzie Heidfelda. W efekcie Kubicę wyprzedził Kimi Raikkonen, a jego kolega z zespołu skończył sezon jeszcze niżej, na szóstej pozycji.
Spece od wizerunku z BMW Sauber ratowali, co się dało. A to kazali im gotować razem przed kamerami przy okazji Grand Prix Hiszpanii, a to przejechać się ukwieconymi rikszami przed Grand Prix Malezji, a to posadzili ich w szczerym polu za stołem zastawionym bagietkami i serem. Ale obaj coraz mniej mieli ochotę udawać. Właściwie to nie mieli ochoty od samego początku. Po Grand Prix Europy 2007 na torze Nuerburgring, gdy Heidfeld wpadł najpierw w Polaka, a potem staranował Ralfa Schumachera, Kubica stwierdził, że taki kierowca nie ma przyszłości w Formule 1. Trochę się pomylił, bo jednak kilka lat później nazwisko Heidfeld wciąż znaczy sporo.
Teraz to Niemiec będzie w centrum uwagi, bo drugi kierowca Lotus Renault Witalij Pietrow z każdym wyścigiem przekonuje, że jeździ w Formule 1 tylko dzięki sponsorom. To wymarzona sytuacja dla Heidfelda, który całe życie był tym drugim, niczym bohater filmu „Nic śmiesznego”. Na początku był w cieniu braci Schumacherów (uczył się w tej samej szkółce kartingowej). Młodszy o kilka lat od Michaela, trafił do Formuły 1, gdy kierowca Ferrari zaczynał święcić największe triumfy. W tym czasie niewielu w Niemczech chciało sobie nim zawracać głowę i chociaż w gokartach startował od dziewiątego roku życia, a wyniki miał naprawdę niezłe (w pierwszym sezonie w Formule Ford wygrał osiem na dziewięć wyścigów), długo nie mógł się przebić.
Jeździł w słabych zespołach (Prost, Sauber, Jordan), w których, jak wspominał po latach, każde udoskonalenie samochodu było wielkim wydarzeniem. Potem, w 2005 roku, trafił do Williamsa, ale też trochę z przypadku i na doczepkę do Marka Webbera, bo FIA nie zgodziła się na podpisanie umowy przez Jensona Buttona. Gdy rok później znalazł się w BMW Sauber, potężnym niemiecko-szwajcarskim teamie, wydawało mu się, że zaświeciło wreszcie słońce. Tym bardziej że najbardziej znany kierowca zespołu Jacques Villeneuve jeździł słabo i zastąpił go debiutant Kubica. Szybko się okazało, że Polak jest bardziej utalentowany i naturalnie wyrasta na lidera zespołu. To Kubica wygrał dla teamu pierwszy wyścig, w Montrealu w 2008 roku. A Heidfeld był wtedy, jakże by inaczej, drugi. Niemiecka prasa bardziej skupiała się jednak na jego dobrej jeździe niż na zwycięzcy. Choć sytuacja w zespole dla nikogo nie była komfortowa, to rozpad teamu i nagły brak poważnych ofert musiały być dla Heidfelda szokiem. Kubica sobie poradził – natychmiast zgłosiło się po niego Renault. Heidfelda uratował Mercedes, który tworzył nowy zespół i potrzebował niemieckich twarzy.