Gazociąg South Stream, który Rosjanie z pewnością wybudują, stawia pod znakiem zapytania planowaną budowę gazociągu Nabucco, który miał zapewnić dostawy gazu do Europy ze źródeł w Azerbejdżanie i Turkmenistanie, a więc zródeł niezależnych bezpośrednio od Gazpromu. W jego imieniu negocjował Putin. Powtórzył manewr z przeforsowaniem budowy gazociągu North Stream, który pomija zbudowaną już jedną nitkę gazociągu Jamał, przebiegającego najkrótszą drogą do Europy Zachodniej przez Polskę.
Mamy więc dwa gazociągi (dwie macki) północny i południowy, które będą dostarczały łącznie ok. 90 mld m sześc. gazu rocznie do Europy Zachodniej, istotnie uzależniając ją energetycznie od widzimisię właścicieli państwowego Gazpromu.
Większość specjalistów doskonale zdaje sobie sprawę, że budowa gazociągu North Stream z ekonomicznego punktu widzenia jest nieopłacalna i nie ma sensu, skoro zwiększenie przepustowości oraz wybudowanie drugiej nitki Jamalu jest daleko bardziej ekonomicznie uzasadnione i na dodatek tańsze.
Ale dla Rosji, prowadzącej świadomą (i niestety skuteczną) politykę energetycznego podporządkowania sobie Europy, koszty nie odgrywają większej roli (swoją drogą chciałbym poznać uzasadnienie zarządów niemieckich partnerów Gazpromu wobec swoich akcjonariuszy wydatkowania ogromnych kwot na North Stream), szczególnie przy obecnych cenach ropy i gazu, pozwalających Rosji na jej realizację.
Zastanawia w przypadku Bułgarii bierność Komisji Europejskiej, która – jak się wydaje – była zaskoczona. Sprawa nie jest co prawda przegrana, bo należałoby mimo projektu South Stream zrealizować projekt Nabucco, bowiem tylko w ten sposób będzie można zmniejszyć naciski Gazpromu, wprowadzając konkurencję na rynek.