Pierwsza fala globalnego kryzysu (smutna konstatacja: słowo „kryzys" od trzech lat stanowi punkt odniesienia dla wszystkich zjawisk ekonomicznych w skali nie tylko makro, ale i mikro, i takim benchmarkiem przez lata pozostanie) obeszła się stosunkowo łagodnie z polskimi przedsiębiorstwami. Nieliczni utonęli, część została podtopiona i musiała się ratować sama, co zawsze podkreślam, gdyż nasze państwo praktycznie nie wydało złotówki na pomoc dla firm (również finansowych), jeszcze inni radzili sobie, jak gdyby nic się nie stało, a najlepsi złapali wiatr w żagle i wykorzystali słabość konkurentów, również zagranicznych, do rynkowej ekspansji.
Czas oddechu
Rok 2010, do którego odnosi się najnowsza Lista 2000 „Rzeczpospolitej", był okresem oddechu dla krajowego biznesu. Trwało odbicie na giełdach, a problemy z długami państw jeszcze nie zdominowały czołówek w mediach. Korzystniejszy niż przed kryzysem kurs złotego dla eksporterów, odradzający się popyt na rynkach zagranicznych, duże projekty infrastrukturalne i wykorzystywanie unijnych środków, utrzymujący się optymizm konsumentów (nawet w czasach kryzysu nie lubimy oszczędzać, co antycyklicznie działa pobudzająco na gospodarkę) – to wszystko zapewniło miękkie lądowanie sektorowi przedsiębiorstw.
Rola banków w tym okresie ograniczała się do wspierania bieżącej płynności firm, które zresztą niechętnie posiłkowały się kredytem, ostrożnie zapatrując się na możliwą poprawę koniunktury. Tak naprawdę popyt na finansowanie z banków ruszył na przełomie I/II kwartału 2011 r. Skoncentrowanie się na codziennej działalności przez firmy i zapewnienie sobie bezpieczeństwa płynnościowego obrazuje szybki rozwój faktoringu. Jego obroty w 2010 r. wzrosły o 25 proc., a liczba podmiotów z niego korzystających powiększyła się niemal dwukrotnie. W pierwszych trzech kwartałach 2011 r. obroty faktoringowe nadal dynamicznie rosną (o 20 proc.), mimo coraz większego poziomu wykorzystania kredytów (o ponad 13 proc. w tym czasie; bez uwzględnienia różnic kursowych). Widać, że firmy znowu nie boją się rozwijać i nie odkładają grubych „zaskórniaków" na trudne czasy. Poziom ich depozytów w bankach od początku 2011 r. praktycznie się nie zmienił, mimo że wypracowały dużo większy (o 18 proc.) wynik finansowy.
Odrobiona lekcja
Uważna analiza statystyk GUS i NBP pokazuje, że niewątpliwie zarówno banki, jak i przedsiębiorcy wyciągnęli lekcję z kryzysu. Obie strony restrykcyjnie podchodzą do oceny ryzyka i starannie dobierają instrumenty finansowe do profilu działalności. Problem opcji walutowych, który miał rzekomo doprowadzić do katastrofy gospodarczej, okazał się marginalny, a firmy ponownie zaczynają zarabiać na operacjach finansowych, zachowując przy tym, co pokazuje praktyka rynkowa, bezpieczny poziom ekspozycji na ryzyko finansowe.
W 2010 r. wynik przedsiębiorstw na tego typu operacjach był lekko dodatni, by w pierwszej połowie tego roku sięgnąć prawie 6 mld zł. Przy czym w ubiegłym roku koszty finansowe obniżyły się o 25 proc., a do końca czerwca 2011 r. o kolejne 20 proc. To głównie efekt spadających marż w mocno konkurencyjnym sektorze bankowym, co pokazuje, że firmy mogą po atrakcyjnych cenach czerpać z zewnętrznego finansowania w mniejszym stopniu z rynku kapitałowego (niskie wyceny giełdowe, nieco lepsza sytuacja na rynku obligacji), a bardziej z kredytu. Choć pogarszająca się kondycja europejskiego sektora bankowego nie pozostanie bez wpływu na polskie instytucje finansowe, to jednak ich sytuacja kapitałowa, płynnościowa i jakość portfeli pozwalają na kontynuowanie zrównoważonej ekspansji kredytowej.