W sali konferencyjnej hotelu naprzeciw ośrodka zjazdów w Genewie szefowie Volkswagena, Daimlera, BMW, PSA, Renaulta, Fiata i Opla, uczestniczący w posiedzeniu zarządu organizacji europejskich producentów ACE, uznali, że czas zająć się najtrudniejszym problemem – zamykaniem fabryk. - Ich główną obawą było widmo powszechnej wojny cenowej, której ujemne skutki byłyby straszliwe - stwierdziła osoba, która wiedziała o tym posiedzeniu, ale wołała pozostać anonimowa.
Trudna do przyjęcia prawda jest taka, że po ponad 4 latach spadku popytu i zysków europejscy producenci muszą poddać się restrukturyzacji albo konsolidacji. Wiele fabryk wykorzystuje tylko część swych możliwości, analitycy oceniają, że produkcje zmniejszono już o 3 mln pojazdów, czyli 20 proc., a firmom nadal trudno sprzedać ich wyroby.
Na genewskim spotkaniu przewodniczący ACEA, Sergio Marchionne naciskał na uczestników, by zwracali się do Brukseli o polityczną osłonę procesu zamykania fabryk. – Te zamknięcia powinny być koordynowane na szczeblu Unii – powiedział im prezes Fiata i Chryslera – aby nie doszło do sytuacji przypominającej grę w cykora ( w tchórza, jastrząb-gołąb lub dylemat kurczaków), gdy pierwszy, który zamknie fabrykę, poniesie tego pełne konsekwencje, a reszta na tym skorzysta.
Gra w cykora
Europejskie firmy samochodowe przetrwały pierwszą zapaść gospodarki w 2009 r. zwracając się o pomoc do rządów. Niemcy, Francja i inne kraje zaoferowały 30 mld euro ulg i zachęt finansowych producentom i kupującym pojazdy, aby pomóc sektorowi, który utrzymuje 12 mln rodzin.
Rzucał się jednak oczy brak nacisków na te firmy, by restrukturyzowały się albo łączyły, bo rządy walczyły z kryzysem finansowym i nie chciały mieć do czynienia z większą liczbą bezrobotnych. Rząd Francji pożyczył wręcz 6 mld euro firmom samochodowym, aby nie zamknęły żadnego zakładu.