W Centrum Partnerstwa Społecznego Dialog rząd spotka się dzisiaj z Międzyzakładowym Komitetem Protestacyjno-Strajkowym, który reprezentuje związkowców ze Śląska. Temat rozmów: m.in. emerytury. Nie będzie jednak mowy o reformie hojnego systemu górników, co obiecał w exposé premier. Będzie za to mowa o... kolejnych przywilejach. Związkowcy żądają m.in. zwiększenia liczby osób uprawnionych do emerytur pomostowych.
Powodem eskalacji żądań jest, jak ustaliła „Rz", cicha akceptacja rządu, by w górniczych emeryturach nic nie zmieniać. I to mimo że górnicy to jedyna grupa zawodowa, której ZUS wylicza emerytury po staremu. 2/3 górników przechodzi na świadczenia, nie mając 50 lat. Kosztują one netto (składki wpłacane do ZUS minus wypłacone świadczenia) 6,5 mld zł rocznie i są wyliczane na specjalnych zasadach. Średnie świadczenie górnika to ponad 3,5 tys. zł (w kraju – 1,9 tys. zł).
Odtworzyliśmy, jak doszło do rezygnacji rządu z reformy. Jest grudzień 2012 r. Ministerstwo Gospodarki wysyła do zarządów kopalń odważny, choć roboczy, datowany na 12 grudnia, projekt ustawy ograniczający emerytury górników. Z dokumentu, którym dysponujemy, wynika, że rząd przymierza się do wygaszania od 2017 r. odrębnego systemu emerytalnego – wszyscy zatrudnieni po tej dacie w kopalniach mają odchodzić na świadczenia według powszechnych zasad i pracować do 67. roku życia.
Rząd chce też ograniczyć już od 2014 r. przywileje – zlikwidować emerytury dla 50-letnich górników i zawieszać wypłatę świadczeń tym, którzy kontynuują pracę w kopalniach. Oszczędności tylko z tego tytułu – 600 mln zł rocznie, docelowo – 6–7 mld zł.
Projekt ten trafia do związków, które są rozjuszone i lobbują w Warszawie za jego utrąceniem. Ostatecznie odnoszą sukces. W styczniu zapada na najwyższych szczeblach władzy decyzja, by obecnego systemu nie zmieniać.