Każdy zdecyduje, czy oddaje prywatność

Michael Ganser i dr Bernd Heinrichs z Cisco mówią o plusach i minusach powszechnej automatyzacji i wprowadzenia Internetu Rzeczy.

Publikacja: 09.11.2013 09:00

Michael Ganser, wiceprezes Cisco odpowiedzialny za region Europy Środkowej.

Michael Ganser, wiceprezes Cisco odpowiedzialny za region Europy Środkowej.

Foto: materiały prasowe

O co chodzi z Internetem Rzeczy? Ale proszę tłumaczyć tak jak własnej babci.

Michael Ganser: Żyjemy w świecie, w którym podłączone do Internetu jest zaledwie 1 proc. rzeczy. Pomyślmy, co moglibyśmy zrobić, gdybyśmy podłączyli do niego resztę – 99 proc. Zmieniłoby to wszystko – edukację, kraje stałyby się bardziej konkurencyjne, wzrosłaby jakość życia.

Bernd Heinrichs: Mamy kilka przykładów, które każdy jest w stanie zrozumieć. Jeżeli pomyślimy o problemach miast ze zużyciem energii, z miejscami parkingowymi, to przekonamy się, że właśnie inteligentne, połączone siecią, instalacje miejskie przyniosą odpowiedź. To są wymierne oszczędności pieniędzy i czasu. Wszystko jest nastawiane na wygodę człowieka. To zrozumie nawet moja babcia.

Czy mamy już technologię, która pozwala zrealizować tę koncepcję?

BH: Oczywiście.

Na co wobec tego czekamy?

MG: Podstawowa technologia już jest. Podczas gdy sobie tutaj rozmawiamy, na świecie podłączono kolejne tysiące urządzeń. Ale paru rzeczy nam brakuje. Po pierwsze standaryzacji, która oznacza wspólny język wszystkich tych urządzeń. Teraz mówią innymi dialektami. Mamy 360 różnych protokołów przesyłania danych. Internet ma jeden. Jest też sporo problemów z bezpieczeństwem i prywatnością. Co prawda to jest temat, którym ludzie zaprzątają sobie głowy coraz rzadziej, ale dla nas to ważne. No i potrzebujemy przewodnika, lidera, który poprowadzi wszystkich do celu.

Każdy chciałby zarządzać takimi danymi, bo w tym są olbrzymie pieniądze. Ale osobiście uważam, że moje dane należą do mnie. Chcecie ich użyć – ponegocjujmy

BH: Ważne jest, abyśmy mieli wspólne standardy, a nie zamknięte ekosystemy. Tak jest na przykład w automatyzacji przemysłu – każdy ma własne sposoby komunikacji, a potrzebny jest wspólny. Weźmy na przykład samochód. Nowoczesne auta mają 6–7 różnych systemów – rozrywki, zarządzania silnikiem, klimatyzacji. Każdy producent ma własny sposób komunikacji. Nie dogadują się ze sobą. Chcemy to zmienić.

A co z bezpieczeństwem danych i prywatnością? To problem, który potencjalnych klientów bardzo interesuje, zwłaszcza po ostatniej aferze podsłuchowej z amerykańską NSA w roli głównej.

MG: To kwestia, co otrzymujemy za rezygnację z części prywatności. Dam przykład z własnego życia. Mój najstarszy syn urodził się z wadą serca. Gdyby przyszedł na świat zaledwie 10 lat wcześniej, po prostu by umarł. Gdy miał cztery lata, otrzymał kardiostymulator. Teraz jest zdrowy. Oczywiście chodzimy razem do lekarzy. Ale uwierzcie mi – za każdym razem gdy idziemy do nowego specjalisty, musimy mu wszystko od początku opowiedzieć. To irytujące i krępujące. Gdyby mnie ktoś zapytał, czy jestem w stanie oddać odrobinę prywatności za to, żeby tego wszystkiego nie przechodzić, to myślicie, że bym się zawahał? Gdyby mój syn miał czujniki w sercu, wielu spośród tych rzeczy dałoby się uniknąć, a z pewnością nie musiałbym odpowiadać na setki krępujących pytań, bo lekarz miałby od razu odczyt na swoim komputerze. Myślę, że większość ludzi chciałaby z tej technologii skorzystać.

Zdrowie to świetny przykład, gdzie tę prywatność warto poświęcić. Ale pomówmy o kamerach na ulicach rozpoznających twarze i numery rejestracyjne samochodów. Permanentna inwigilacja.

MG: To kolejny przykład. Barcelona to piękne miasto, tętniące życiem, z mnóstwem kafejek i restauracji. Wczoraj wieczorem poszliśmy do jednej z nich, pięć minut spacerem od hotelu. Czekaliśmy na kolegę. Kiedy się wreszcie pojawił, miał całą zakrwawioną rękę. Podskoczyliśmy – na litość boską, co się stało? Powiedział, że trzej faceci napadli go 15 metrów od hotelu. Ukradli mu zegarek, kalecząc przy tym skórę dłoni. To był zwykły rozbój. Może jednak taka kamera to nie byłby zły pomysł?

Nie przeszkadza to panom, że będzie wiadomo o nas wszystko? Nie tylko do kogo dzwonimy i gdzie jesteśmy, ale też jakie ubrania nosimy, jak często je pierzemy, co mamy w lodówce i jak często zapalamy światło w łazience.

BH: Popatrzmy, co robią młodzi, sami publikują te rzeczy na Facebooku i Twitterze. Niczego nie ukrywają...

Ale na Facebooku sami wybieramy, co chcemy pokazać! W Internecie Rzeczy takiego wyboru nie ma.

MG: Za każdym razem, gdy pojawia się nowa technologia, są ludzie sceptycznie nastawieni i tacy, którzy chcą chwytać swoją szansę. Ale każdy musi się przekonać, czy to daje mu jakąś wartość dodaną – lepsze zdrowie czy bezpieczeństwo. Są też konkretne korzyści finansowe.

Do kogo będą należały dane zebrane przez urządzenia Internetu Rzeczy? Wracając do przykładu pańskiego syna – chciałby pan, żeby informacje o jego zdrowiu wykorzystywała jakaś firma do marketingu?

MG: To dobre pytanie. Nie wiem. Ale można to pytanie odwrócić. Skoro te dane są tak wartościowe – a moje czy pańskie są – to może firmy powinny nam płacić za ich wykorzystanie?

Sam się pan z tego śmieje...

MG: Bo to, kto będzie tymi danymi zarządzał, jest niezwykle ważnym problemem. Każdy chciałby, bo w tym są pieniądze. Ale osobiście uważam, że moje dane należą do mnie. Chcecie ich użyć – ponegocjujmy.

BH: W tej sprawie musimy mieć jasne przepisy rządów. I wszyscy powinni się do nich stosować. Ostatni przykład z podsłuchami NSA pokazuje, że problem jest niezwykle poważny, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał nadużyć naszego zaufania. Ale na modelu przetwarzania informacji coraz więcej firm chce zarabiać. I nie są to firmy, które ktoś kojarzy z technologiami informatycznymi. Na przykład BMW zamierza opracowywać dane zbierane od kierowców i sprzedawać je rządom czy wykorzystywać później w konstrukcji lepszych samochodów. Chcą na tym zarabiać więcej niż na samej sprzedaży aut. Potencjał biznesowy jest ogromny.

No dobrze, a kto za te wszystkie czujniki, kamery, połączenia ma zapłacić? Przecież instalacja nawet prostych sensorów w asfalcie wykrywających parkujące samochody musi kosztować.

MG: No niestety, pewnie my. Klienci. Bo na końcu klient zawsze za wszystko płaci. To oczywiste – bo to jest na przykład koszt wliczony w cenę samochodu czy usług publicznych. Ale z inwestycjami wejdą też firmy, które będą spodziewać się zarobku na zbieranych w ten sposób informacjach.

BH: Wszystkie inwestycje, o których słyszałem tu w Barcelonie, mają okres zwrotu 18 miesięcy. To niezwykle szybko. Ale Barcelona nie jest wyjątkiem. Tak jest w Moskwie, Abu Zabi, Nicei, powstającym w Korei Płd. supernowoczesnym Songdo, w Londynie i w innych miastach.

A co z Polską? Kontaktowaliście się przecież z miastami w naszym kraju...

MG: Tak, tak, pracujemy nad tym. Ale w Barcelonie, Hamburgu czy Berlinie decydenci sami kontaktują się z nami i szukają sposobów na wprowadzenie złożonych systemów komunikacji i automatyzacji. W Polsce jest dokładnie odwrotnie. Nie ma parcia, żeby wprowadzać nowoczesne rozwiązania na poziomie, o jakim tu mówimy. Mówiąc szczerze, liczymy na to, że jak pan o tym napisze, to się to zmieni.

O co chodzi z Internetem Rzeczy? Ale proszę tłumaczyć tak jak własnej babci.

Michael Ganser: Żyjemy w świecie, w którym podłączone do Internetu jest zaledwie 1 proc. rzeczy. Pomyślmy, co moglibyśmy zrobić, gdybyśmy podłączyli do niego resztę – 99 proc. Zmieniłoby to wszystko – edukację, kraje stałyby się bardziej konkurencyjne, wzrosłaby jakość życia.

Pozostało 95% artykułu
Materiał partnera
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?
Biznes
Kina wracają do formy. Repertuar im to utrudni. „Garfield” nie wystarczy
Materiał partnera
CERT Orange Polska: internauci korzystają z naszej wiedzy
Biznes
Więcej firm zmierzy się z raportami ESG
Biznes
Melinda Gates odchodzi z fundacji i zabiera ze sobą miliardy dolarów