Coraz częściej można spotkać opinie, że w trudnych dla gospodarki czasach nie należy zacieśniać reguł gry i że zaostrzenia powinny następować tylko w okresie dobrej koniunktury.
Mówi się, że w dobie zawirowań na rynkach powinno się obniżać współczynniki wypłacalności, osłabiać rekomendacje nadzorcze, liberalizować zalecenia. Pojawiają się nawet pomysły na całkowitą rezygnację z ograniczeń wynikających z potrzeby zabezpieczenia kondycji instytucji finansowych, a pod adresem Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) pada postulat, aby łagodziła nadzór nad systemem finansowym. Mimo że są to tezy atrakcyjne publicystycznie, trudno się z nimi zgodzić. Powstaje np. nierozwiązywalna zagadka, na jak długo i jak szeroko liberalizować normy, skoro nie ma pewności co do skali i czasu trwania spowolnienia gospodarczego. Wydaje się, że często zapominamy o tym, że bank to nie tylko instytucja udzielająca kredytów, ale przede wszystkim depozytariusz naszych oszczędności, od którego oczekujemy gwarancji bezpieczeństwa pieniędzy, ale też godziwych odsetek. W jaki sposób bank na nie zarabia? Inwestuje powierzone środki, głównie udzielając kredytów. Tej działalności w oczywisty sposób towarzyszy ryzyko niespłacenia długów przez kredytobiorców. W tej sytuacji bank musi posiadać fundusze własne, po to aby ewentualna strata z działalności kredytowej nie uszczupliła depozytów klientów. Im wyższy jest udział własnych środków banku w udzielonych kredytach, tym wyższy jego współczynnik wypłacalności. Współczynnik wypłacalności wskazuje, jak duża jest strefa bezpieczeństwa dla deponentów i wierzycieli na wypadek nieoczekiwanych strat banku. To powszechnie uznawany wskaźnik stabilności, który ma bezpośredni wpływ na rating banku, a w konsekwencji na jego zdolność do pozyskania środków na rynkach oraz ich cenę. Teoretycznie można sobie nawet wyobrazić, że najbardziej bezpieczny bank udziela kredytów tylko z własnych funduszy. Takie działanie byłoby wysoce nieefektywne, a w szczególności bardzo ograniczyłoby skalę udzielanych kredytów. Dlatego normy nadzorcze muszą być tak ustalone, by pozwalały bankowi na podejmowanie ograniczonego ryzyka i zobowiązywały go do utrzymywania poduszki bezpieczeństwa. Przestrzeganie ustalonych przez regulatora zasad decyduje o poziomie bezpieczeństwa instytucji finansowych niezależnie od fazy cyklu koniunkturalnego. Stają się one wyznacznikiem dla prowadzonej przez bank polityki depozytowo-kredytowej. Warto zadać sobie pytanie, stawiając się na miejscu banku, komu i na jakich warunkach sami pożyczylibyśmy dzisiaj własne pieniądze. Jeżeli oczekujemy wysokich odsetek od depozytów, trudno żądać, aby ten sam bank udzielał tanich kredytów.
Problem bezpieczeństwa depozytów nabiera szczególnego znaczenia na tle wydarzeń w innych krajach, w których doszło do spektakularnych bankructw dużych instytucji finansowych. Pojawiającym się sugestiom o potrzebie liberalizowania polityki nadzorczej przeczą działania podejmowane przez poszczególne kraje. Nadzór francuski i holenderski informują o podwyższeniu współczynników wypłacalności dla niektórych podmiotów pozostających pod ich kontrolą. Podobne dążenia można zaobserwować m.in. w Wielkiej Brytanii, USA, Szwajcarii, Niemczech i we Włoszech. W takiej sytuacji rozluźnianie standardów nadzorczych w Polsce byłoby sprzeczne ze światowymi tendencjami i mogłoby doprowadzić do przeniesienia problemów do zdrowego systemu finansowego.
Istnieje też inne zagrożenie: uproszczone rozumienie „podejścia antycyklicznego” jako liberalizowanie norm nadzorczych w dobie kryzysu może stać się moralnym hazardem i skłaniać bank do podejmowania nadmiernego ryzyka w nadziei, że za chwilę wróci koniunktura. Taki sposób postrzegania antycykliczności jest nie tylko niebezpieczny, ale również niezgodny z samą jego ideą. Łagodne zaostrzenie norm nadzorczych przy gwałtownie rosnącym ryzyku jest właściwie względnym poluzowaniem norm, a tym samym działaniem antycyklicznym, a nie procyklicznym.
Właściwa polityka antycykliczna zakłada tworzenie buforów z nadwyżek wypracowanych w dobrych czasach z myślą o „chudych latach”, gdy tych nadwyżek nie będzie, a nawet można się spodziewać strat. Szkoda tylko, że utrzymywanie lub podwyższanie pewnych wymogów służących bezpieczeństwu jest powszechnie trudne do zaakceptowania zarówno w czasie kryzysu, jak i w momencie, w którym wszyscy twierdzą, że wobec świetlanej przyszłości są one zupełnie niepotrzebne. Rodzi się więc pytanie: kiedy jest ten właściwy moment? Polityka nadzorcza powinna tworzyć „bufory bezpieczeństwa”. Uzależniając ją od koniunktury, należy z góry założyć, że nie do końca znamy przyszły przebieg zmian makroekonomicznych. Niestety, realny świat jest bardziej skomplikowany niż modele ekonomiczne.