Poszedł w ślady innych przedstawicieli amerykańskiego banku centralnego, którzy po zakończeniu służby publicznej szybko znajdowali pracę w sektorze finansowym.
Bernanke stał na czele Fedu przez dwie kadencje, do lutego 2014 r., gdy zastąpiła go Janet Yellen. Od tego czasu 61-letni ekonomista pracuje jako badacz w prestiżowym think tanku Brookings Institution i jeździ z przemówieniami. Za pierwsze takie wystąpienie, w Abu Zabi w marcu ubr., otrzymał podobno 250 tys. dol., więcej, niż wynosiła jego roczna pensja w Fedzie.
Tą drogą szli także poprzednicy Bernankego, Alan Greenspan i Paul Volcker. Ten ostatni, szef Fedu w latach 1979-1989, do dzisiaj za prelekcje pobiera 40 tys. dol. – podaje na swojej stronie internetowej reprezentująca go agencja.
Z czasem jednak, w 2008 r., Greenspan został doradcą funduszu hedingowego Paulson & Co. W branży inwestycyjnej zatrudnienie znalazł też Timothy Geithner, sekretarz skarbu USA w latach 2009-2013, a wcześniej prezes nowojorskiego oddziału Fedu i tym samym członek Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC), decyzyjnego organu amerykańskiego banku centralnego. Od roku jest dyrektorem zarządzającym funduszu private equity Warburg Pincus. Z kolei w ubiegłym miesiącu Jeremy Stein, członek Rady Gubernatorów Fedu w latach 2012-2014, objął funkcję konsultanta funduszu BlueMoutnain.
To nie zbieg okoliczności, że byli przedstawiciele Fedu są zatrudniani akurat przed fundusze inwestycyjne, a nie np. banki. Jak wyjaśnił Bernanke dziennikowi „New York Times", który jako pierwszy ujawnił w czwartek informację o jego nowej pracy, praca w sektorze bankowym wiązałaby się z konfliktem interesów ze względu na to, że jest on objęty nadzorem Fedu. Fundusze mają zaś innego regulatora.