Kiedy w 2016 roku kończył karierę trapiony kontuzjami, był już tak zmęczony koszykówką, że nie chciał oglądać NBA, nie interesował się nawet wynikami. Ponowną miłość do gry poczuł dopiero dzięki córce.
Gianna Maria Onore szybko robiła postępy na parkiecie, Bryant zaczął zabierać ją na mecze, hitem internetu stał się film, na którym widać, jak tłumaczy jej tajniki gry. W mediach społecznościowych chwalił się najlepszymi akcjami córki. Widział w niej cząstkę siebie, wierzył, że będzie kontynuować rodzinne tradycje. Życie napisało jednak tragiczny scenariusz.
W niedzielę rano lecieli do Mamba Academy, którą koszykarz otworzył w ubiegłym roku. Na turniej Mamba Cup, podczas którego Bryant miał prowadzić zespół córki.
Warunki atmosferyczne były fatalne. Mgła i ogromna wilgotność ograniczały widoczność, śmigłowiec Sikorsky S-76 przez 15 minut krążył w powietrzu, kontroler ruchu ostrzegał pilota, że jest zbyt nisko, później kontakt się urwał, maszyna runęła na ziemię. Na pokładzie znajdowało się w sumie dziewięć osób, nikt nie przeżył. Wśród ofiar był m.in. trener bejsbola John Altobelli z żoną i córką.
Szorstka przyjaźń z Shaqiem
Jedną z ostatnich osób, z którymi skontaktował się Bryant, był syn Shaquille'a O'Neala – Shareef. „Wszystko dobrze?" – zapytał Bryant około półtorej godziny przed katastrofą. Młody O'Neal był akurat na treningu. O 10.58 odpisał: „Właśnie trenowałem, próbując wymyślić mój następny ruch. A jak u Ciebie?". Odpowiedzi się nie doczekał. Bryant już wtedy nie żył.