Kobe Bryant: Świat stracił bohatera

Był jednym z najwybitniejszych sportowców, zdobywcą Oscara, inspiracją nie tylko dla młodych koszykarzy. Zginął wraz z 13-letnią córką w katastrofie prywatnego śmigłowca pod Los Angeles.

Aktualizacja: 27.01.2020 21:07 Publikacja: 27.01.2020 19:15

Kobe Bryant przez całą 20-letnią karierę związany był z Los Angeles Lakers. Pięć razy zdobył mistrzo

Kobe Bryant przez całą 20-letnią karierę związany był z Los Angeles Lakers. Pięć razy zdobył mistrzostwo NBA (2000, 2001, 2002, 2009, 2010). W 2008 roku uznano go za MVP sezonu zasadniczego, w dwóch kolejnych latach – MVP finałów. Z reprezentacją USA sięgnął dwukrotnie po olimpijskie złoto (2008, 2012)

Foto: AFP

Kiedy w 2016 roku kończył karierę trapiony kontuzjami, był już tak zmęczony koszykówką, że nie chciał oglądać NBA, nie interesował się nawet wynikami. Ponowną miłość do gry poczuł dopiero dzięki córce.

Gianna Maria Onore szybko robiła postępy na parkiecie, Bryant zaczął zabierać ją na mecze, hitem internetu stał się film, na którym widać, jak tłumaczy jej tajniki gry. W mediach społecznościowych chwalił się najlepszymi akcjami córki. Widział w niej cząstkę siebie, wierzył, że będzie kontynuować rodzinne tradycje. Życie napisało jednak tragiczny scenariusz.

W niedzielę rano lecieli do Mamba Academy, którą koszykarz otworzył w ubiegłym roku. Na turniej Mamba Cup, podczas którego Bryant miał prowadzić zespół córki.

Warunki atmosferyczne były fatalne. Mgła i ogromna wilgotność ograniczały widoczność, śmigłowiec Sikorsky S-76 przez 15 minut krążył w powietrzu, kontroler ruchu ostrzegał pilota, że jest zbyt nisko, później kontakt się urwał, maszyna runęła na ziemię. Na pokładzie znajdowało się w sumie dziewięć osób, nikt nie przeżył. Wśród ofiar był m.in. trener bejsbola John Altobelli z żoną i córką.

Szorstka przyjaźń z Shaqiem

Jedną z ostatnich osób, z którymi skontaktował się Bryant, był syn Shaquille'a O'Neala – Shareef. „Wszystko dobrze?" – zapytał Bryant około półtorej godziny przed katastrofą. Młody O'Neal był akurat na treningu. O 10.58 odpisał: „Właśnie trenowałem, próbując wymyślić mój następny ruch. A jak u Ciebie?". Odpowiedzi się nie doczekał. Bryant już wtedy nie żył.

„Nie ma słów, by wyrazić ból, jakiego doświadczam" – napisał Shaq, dołączając swoje zdjęcia z Czarną Mambą, jak nazywany był Kobe. I choć nigdy nie było im po drodze, a ich kłótnie o to, kto ma odgrywać pierwszoplanową rolę w Los Angeles Lakers, dostarczały tematów mediom, przez osiem lat tworzyli duet, którego bała się cała NBA. Grali w pięciu finałach, trzy razy zdobyli tytuł. – Miałbym 12 pierścieni, gdyby on nie był tak leniwy – twierdził Bryant. – Mógłby je mieć, gdyby częściej podawał piłkę – odpowiadał na zaczepki O'Neal.

Rzeczywiście, Kobe wszystko chciał robić sam: rzucać, zbierać, przechwytywać, blokować. Wielu ten egoizm drażnił, wielu też zastanawiało się, ile by z Shaqiem osiągnęli, gdyby znaleźli wspólny język i w 2004 roku O'Neal nie odszedł do Miami Heat. Ale zdaniem Bryanta znaczenie ich szorstkich relacji dla wyników było przez obserwatorów przejaskrawiane.

– Kiedy przychodziły play offy, zawsze panowała zgoda. Dlatego pytanie powinno brzmieć raczej: ile byśmy jeszcze wygrali, gdyby na drodze nie stanęli nam San Antonio Spurs. Myślę, że mielibyśmy wtedy szansę rządzić w lidze nawet przez dekadę – przekonywał Kobe.

Michael Jordan, którego wielbiły i wielbią kolejne pokolenia koszykarzy, mówi, że Bryant był dla niego jak młodszy brat. – Często rozmawialiśmy, będę za tymi rozmowami bardzo tęsknił – przyznaje legenda NBA. Kobe darzył starszego kolegę ogromnym szacunkiem, mierzył się z jego rekordami, ale nigdy nie próbował go naśladować. Wolał być sobą. Sprawił, że dziś sam jest wzorem dla młodzieży.

Jedni zapamiętają, jak zdobywa 81 punktów w meczu z Toronto Raptors (2006 r.), inni jak podczas swojego pożegnania rzuca 60 punktów Utah Jazz. Wszystkim powinny pozostać w głowie następujące słowa: łatwo rzuca się do kosza, gdy obserwuje cię 20–30 tys. ludzi na trybunach, kiedy oklaskują cię gwiazdy Hollywood i politycy; trudniej – gdy trzeba to powtórzyć o szóstej rano w sali, kiedy patrzy na ciebie co najwyżej woźny.

Mentor Djokovicia

– Namawiał, by trenować o tej porze w samotności, żeby ćwiczyć charakter i pracować nad słabościami – wspominał na antenie TVN 24 Marcin Gortat, który z Bryantem zmierzył się w finale NBA w 2009 roku.

Orlando Magic przegrali wówczas z Lakers po pięciomeczowej rywalizacji. – Kiedy kończył karierę, zapytałem go, czy w zamian za to zabrane mistrzostwo może podarować mi swoją koszulkę z autografem. Zgodził się bez żadnego problemu, z uśmiechem na ustach. Byłem jednak mocno zdziwiony, gdy jakiś czas później, zamiast koszulki, przysłał mi buty z dedykacją. Nie sprzedam ich nigdy, teraz chyba zamknę je w sejfie – zaznacza Gortat.

Budził podziw nie tylko w środowisku koszykarskim. W niedzielny wieczór bramkę zadedykował mu Neymar, w poniedziałkowy poranek Nick Kyrgios wyszedł w jego koszulce na rozgrzewkę przed meczem jednej ósmej finału Australian Open z Rafaelem Nadalem, a Novak Djoković opowiadał, że rozmowy z Bryantem były jak sesje terapeutyczne, pomagały mu przetrwać trudne chwile, gdy leczył kontuzjowany łokieć i spadał w rankingu. Takich drobnych gestów upamiętniających wielkiego koszykarza od dwóch dni jest mnóstwo. – Cały świat stracił prawdziwego bohatera – mówiła piosenkarka Alicia Keys, prowadząca ceremonię wręczenia muzycznych nagród Grammy.

Nie był to jednak bohater bez skazy. W 2003 roku o gwałt oskarżyła go 19-letnia recepcjonistka. Groziły mu cztery lata więzienia, pozew wycofano, ale odwrócili się od niego sponsorzy. Żona nie odeszła, choć kilka lat później pachniało rozwodem.

Z Vanessą, modelką i tancerką, poznali się na planie teledysku. Przeżyli wiele małżeńskich kryzysów, ale nigdy się nie rozstali. W listopadzie świętowali w Disneylandzie 20. rocznicę pierwszego spotkania. Ich ostatnia, czwarta córka, przyszła na świat w czerwcu.

Związki Bryanta z show-biznesem stały się jeszcze bliższe, odkąd wyprodukował krótkometrażowy film animowany „Dear Basketball". W 2018 roku otrzymał za niego Oscara. „Rano, kiedy się ubieram, patrzę na niego i wciąż nie mogę uwierzyć, że go dostałem" – pisał w wydanej w tym samym roku książce „Mentalność Mamby. Jak zwyciężać".

Przesłanie dla LeBrona

Zawarł w niej też przesłanie dla LeBrona Jamesa, uznawanego za jego następcę. – Chodzi o dominację. Od początku do końca. Chodzi o wejście w pewien tryb. Na każdym treningu, meczu, tak jakby było to siódme spotkanie w play-offach NBA. Jeśli masz takie podejście przez cały czas, to się przekłada na resztę zespołu – tłumaczył Bryant, który choć już nie grał, przywitał młodszego kolegę, dołączającego do rodziny Lakersów.

LeBron wziął sobie te słowa do serca. W sobotę, w rodzinnej miejscowości Kobego – Filadelfii, wyprzedził go na liście najlepiej punktujących zawodników NBA, awansując na trzecie miejsce (33 655 punktów). Zagrał w butach z napisem „Mamba 4 Life" („Mamba na zawsze") oraz numerami 8 i 24, które po zakończeniu kariery przez gwiazdę Lakers zostały zastrzeżone.

Bryant zdążył mu jeszcze pogratulować: „Kontynuuj rozwój tej gry. Król James. Wielki szacunek, bracie". A potem nadeszła ta straszna wiadomość.

Kiedy w 2016 roku kończył karierę trapiony kontuzjami, był już tak zmęczony koszykówką, że nie chciał oglądać NBA, nie interesował się nawet wynikami. Ponowną miłość do gry poczuł dopiero dzięki córce.

Gianna Maria Onore szybko robiła postępy na parkiecie, Bryant zaczął zabierać ją na mecze, hitem internetu stał się film, na którym widać, jak tłumaczy jej tajniki gry. W mediach społecznościowych chwalił się najlepszymi akcjami córki. Widział w niej cząstkę siebie, wierzył, że będzie kontynuować rodzinne tradycje. Życie napisało jednak tragiczny scenariusz.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Afera bukmacherska w USA. Gwiazdy NBA tańczą z diabłem
Koszykówka
Jeremy Sochan w reprezentacji Polski. Pomoże nam obywatel świata
Koszykówka
Marcin Gortat na świeczniku. Docenił go nawet LeBron James
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów