Za korupcję płacimy wszyscy

Polska jest oceniana jako coraz mniej odporna na korupcję – mówi dr Grzegorz Makowski, ekspert Fundacji Batorego.

Publikacja: 23.08.2020 21:00

Za korupcję płacimy wszyscy

Foto: materiały prasowe

Przy okazji wydarzeń na Białorusi zaczęła się też dyskusja o jej gospodarce. Paradoksalnie, korupcja w tym kraju w odróżnieniu od jej sąsiadów niespecjalnie jest hamulcem dla biznesu.

– Na Białorusi jest korupcja nomenklaturowa, skoncentrowana na szczytach władzy. Jest oczywiście bardziej powszechna niż w Polsce, ale nie dotyka tak przeciętnych obywateli. Jak mówili mi białoruscy przyjaciele, rzadko zdarzy tam się zapłacić łapówkę policjantowi z drogówki czy lekarzowi, częściej za pozwolenie na budowę czy decyzje administracyjne. Niższe i bliskie obywatelowi instytucje są trzymane silną ręką. Za to białoruskie elity polityczne gromadzą i ukrywają ogromne pieniądze. Łukaszenko oficjalnie nic nie ma, ale jest tajemnicą poliszynela, że zgromadził gigantyczny majątek. To typowe dla takich ludowych autokratów. Poniżej pewnego poziomu hierarchii władzy przekupni funkcjonariusze są ścigani, dopiero powyżej obowiązuje nietykalność.

Czy są podobne sytuacje gdzieś na świecie?

Może się to wydać dziwne, ale to to schemat spotykany także w wysoko rozwiniętych państwach, np. Singapurze, gdzie od lat 50. rządzi jedna partia, w której poziom nepotyzmu i kumoterstwa jest już ogromy. Niedawno po raz 13. z rzędu wygrała wybory, których standardy pozostawiają wiele do życzenia. Jednocześnie w rankingach Transparency International Singapur jest w czołówce, wraz z Danią czy Nową Zelandią. I faktycznie, w Singapurze korupcja urzędnicza, gospodarcza ścigana jest z bezwzględnością, dlatego jest on oceniany jako kraj bezpieczny dla inwestorów, choć korupcja rozumiana jako zawłaszczanie państwa przez jedną grupę jest tam wbudowana w system sprawowania władzy. Taką korupcję skoncentrowaną na szczytach władz określa się „grand corruption", czyli „wielką korupcją". Myślę, że polska prawica próbuje realizować taki azjatycki model. Stara się zgromadzić jak najwięcej władzy politycznej, zapewnić sobie kontrolę, zasoby i bezkarność i prezentować się jednocześnie jako antykorupcyjny zakon rycerzy bez skazy. Ale to się nie uda, bo daleko im do mentalności singapurskich elit, która nakazuje jednak powstrzymywać apetyty.

Po jakich działaniach ocenia pan, że Polska może próbować iść w tym kierunku?

Widać to w zaostrzaniu prawa karnego czy w działalności CBA, która koncentruje się na ściganiu korupcji w zamówieniach publicznych i samorządach. Jednocześnie elit partii rządzącej się nie tyka. Przykłady to długa kontrola oświadczeń majątkowych Mariana Banasia, sprawa dwóch wież Kaczyńskiego czy postępowanie w sprawie wyjaśnienia przetargu na respiratory. Prokuratura niby się tym zajmuje, ale założę się, że będzie to trwać lata i może doprowadzi do postawienia zarzutów jakiemuś średniej rangi urzędnikowi.

Czy obraz korupcji w Polsce różni się od naszych sąsiadów?

Po sondażach opinii publicznej czy ze statystyk kryminalnych widać, że już od ponad dekady nie mamy większych problemów z korupcją urzędniczą, w kontaktach z policjantami czy lekarzami. Korupcja podobnie jak w innych rozwiniętych państwach koncentruje się tam, gdzie są duże pieniądze, jak w zamówieniach publicznych. Korupcja polityczna jest u nas pochodną postępującego rozkładu praworządności i koncentracji władzy w rękach jednej partii. Nie mamy jednak jeszcze bogatych elit władzy i splotu z elitami gospodarczymi. Inaczej niż na Węgrzech, w Czechach czy na Słowacji. Zawdzięczamy to procesowi prywatyzacji po upadku komunizmu, który przebiegał inaczej niż u sąsiadów, gdzie prywatyzacja była szybsza i mniej kontrolowana. Stąd wziął się premier Czech Babis czy oligarchowie wspierający Orbána, którzy na Węgrzech powykupywali nieprzyjazne rządowi media, w zamian zyskali łatwiejszy dostęp do pieniędzy publicznych i funduszy unijnych. U nas politycy i ich pełnomocnicy kolonizują państwowe firmy i dostają ogromne gaże, ale na razie rotacja polityczna jest zbyt duża, żeby któraś formacja trwale zawłaszczyła te zasoby i się zoligarchizowała. A polski biznes stara się żyć dobrze z każdą władzą.

Ostatnio dymisjami zakończył się przetarg na samochody dla pracowników skarbówki. Jak wykrywać takie rzeczy?

Ryzyko korupcji w przetargach można wykrywać dzięki tzw. big data. W Fundacji Batorego stworzyliśmy wspólnie z kolegami z Węgier barometr ryzyka nadużyć w przetargach. Algorytm analizuje miliony ogłoszeń i wskazuje nietypowe zachowania, które mogą być początkiem nadużyć. Algorytm analizuje terminy składania i rozpatrywania ofert, liczbę wymaganych dokumentów, liczbę oferentów. W zbiorze milionów ogłoszeń da się zidentyfikować prawidłowe wzorce przebiegu przetargu, a algorytm wskazuje odstępstwa od nich, tzw. czerwone flagi, jak nietypowo krótki czas od zamknięcia składania ofert do wyboru wykonawcy, nietypowy opis zamówienia. To wskazówki dla organów ścigania, dziennikarzy śledczych czy radnych, którzy powinni patrzeć władzom w gminach na ręce. Na Węgrzech podobny algorytm pokazał ogromną skalę zawłaszczenia państwa. Firmy, które wcześniej wspierały partię Fidesz przed 2010 r., ale nie radziły sobie w przetargach, nagle zostały zasypane lukratywnymi zamówieniami, gdy partia Orbána umocniła się u władzy.

Polska w indeksie percepcji korupcji ma dość dobrą pozycję, więc nie jest to chyba problem obserwowany codziennie.

Korupcja kojarzy się z łapówką, ale to tylko mały wycinek obrazu. Bogactwo zachowań pokazuje jej definicja w ustawie o CBA. To płatna protekcja, pranie pieniędzy, niedopełnienie obowiązków lub nadużycie uprawnień. Ta ostatnia kategoria to „przestępstwa urzędnicze", gdy urzędnik ma wydać decyzję w określonym czasie, ale jej nie wydaje, tylko czeka, aż ktoś przyjdzie do niego z „propozycją". W przypadku słynnego zakupu maseczek bez certyfikatów, ktoś nie dopełnił obowiązków, nie sprawdził jakości produktu, a potem nadużył uprawnień, bo podjął uznaniową decyzję o kupnie masek za miliony zł. Normalnie taka osoba miałaby zarzuty, ale w tarczy antykryzysowej 2.0 zawarto wyłączenie odpowiedzialności dla urzędników.

Jakie skutki dla gospodarki mają takie wyłączenia?

Legalizacja korupcji fatalnie świadczy o stanie państwa, a w firmach mogą zacząć powstawać fundusze łapówkarskie, które będą ułatwiać zdobywanie kontraktów pod pretekstem walki z pandemią. Takie fundusze do zdobywania inwestycji zagranicznych działały jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku w niemieckich, belgijskich czy francuskich firmach. Ucięła to dopiero konwencja OECD o zwalczaniu przekupstwa zagranicznych funkcjonariuszy publicznych w międzynarodowych transakcjach handlowych z 1997 roku. Tymczasem Polska od 2015 roku jest postrzegana jako kraj coraz mniej odporny na korupcję. To efekt kryzysu praworządności, upartyjnienia prokuratury i sądów, organów ścigania.

Jakie są skutki rosnącego zagrożenia korupcją?

Firmy zawsze sobie poradzą z korupcją. Po prostu wrzucą ją w koszty. Cenę za korupcję ostatecznie zapłacimy wszyscy. Czasem korupcja wymyka się definicjom z kodeksu karnego. Mamy jedne z najwyższych cen prądu w Europie, to nie efekt unijnej polityki antyemisyjnej, jak twierdzi premier Morawiecki, a skutek klientelizmu w sektorze górniczym. Za komuny górnicy stali się bodaj najsilniejszą grupą interesów, zdobyli ogromne przywileje, których bronią do dziś. Krążą między kopalniami, spółkami górniczymi, związkami zawodowymi i polityką. Utrącają wszelkie próby reform. W efekcie mamy archaiczny, niewydolny system energetyczny rodem z komuny, okraszony górniczymi benefitami. Za to wszystko płaci reszta społeczeństwa. A skutki tej klientelistycznej korupcji każdy może sprawdzić w rachunkach za prąd.

Grzegorz Makowski, doktor socjologii,ekspert w programie forum Idei
Fundacji im. Stefana Batorego, adiunkt w Collegium Civitas. Zajmuje się korupcją i polityką antykorupcyjną, problematyką społeczeństwa obywatelskiego i organizacji pozarządowych. Absolwent Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Przy okazji wydarzeń na Białorusi zaczęła się też dyskusja o jej gospodarce. Paradoksalnie, korupcja w tym kraju w odróżnieniu od jej sąsiadów niespecjalnie jest hamulcem dla biznesu.

– Na Białorusi jest korupcja nomenklaturowa, skoncentrowana na szczytach władzy. Jest oczywiście bardziej powszechna niż w Polsce, ale nie dotyka tak przeciętnych obywateli. Jak mówili mi białoruscy przyjaciele, rzadko zdarzy tam się zapłacić łapówkę policjantowi z drogówki czy lekarzowi, częściej za pozwolenie na budowę czy decyzje administracyjne. Niższe i bliskie obywatelowi instytucje są trzymane silną ręką. Za to białoruskie elity polityczne gromadzą i ukrywają ogromne pieniądze. Łukaszenko oficjalnie nic nie ma, ale jest tajemnicą poliszynela, że zgromadził gigantyczny majątek. To typowe dla takich ludowych autokratów. Poniżej pewnego poziomu hierarchii władzy przekupni funkcjonariusze są ścigani, dopiero powyżej obowiązuje nietykalność.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację