Projekt zmian w ordynacji wyborczej do samorządu to mieszanina rzeczy nieistotnych, słusznych i szkodliwych. I może o to chodzi, bo trudno w tym zamęcie znaleźć prawdziwe intencje autorów. My jednak spróbowaliśmy.
Przeciw lokalnym komitetom
Prezentacji projektu towarzyszy akcja propagandowa kierująca uwagę na przypadki korupcji i innych nieprawidłowości w działaniu władz samorządowych. Zapobiec im ma niesłychana liczba drobiazgowych środków mających rzekomo wzmocnić kontrolę obywateli nad przebiegiem wyborów i działaniem tych władz. Wydaje się jednak, że rzeczywistym celem projektu jest przejęcie władz samorządowych przez partie polityczne, a jedną z dróg do niego prowadzących jest zmiana ordynacji wyborczej do władz samorządów gminnych. Innymi słowy, chodzi m.in. o to, by pozbyć się jednomandatowych okręgów wyborczych oraz utrudnić start niezależnym i bezpartyjnym komitetom. Bo czemu służyć ma podniesienie liczby zbieranych podpisów w okręgu do 150 w mniejszych gminach? W wielu będzie to oznaczało, że przed startem większość komitetów będzie miała trudność z zebraniem podpisów (wiele okręgów w małych gminach liczy mniej niż 1000 osób).
Zapowiadał to już wcześniej prezes Jarosław Kaczyński. Komentując przygotowany przez kolegów partyjnych projekt ustroju metropolitalnego Warszawy, zgłosił jedno zastrzeżenie: „Nie będzie żadnych jednomandatowych okręgów wyborczych w gminach, bo to oznaczałoby ogromną dysproporcję w reprezentacji, poza tym jesteśmy przeciwnikami jednomandatowych okręgów wyborczych. Będą normalne wybory proporcjonalne". W uzasadnieniu projektu znajdujemy niemal dosłowne powtórzenie tej opinii prezesa: „System jednomandatowy w gminach prowadził do sytuacji nieproporcjonalności w wyborze rządzących. Nie uwzględniał wszystkich głosów, a co za tym idzie preferencji wszystkich mieszkańców gminy. Zastosowanie zasady proporcjonalności spowoduje, że rada gminy będzie reprezentantem wszystkich jej mieszkańców". Zauważmy, że ten passus poprzedza rozbudowana krytyka wyborów do władz samorządowych w 2014 roku. W uzasadnieniu czytamy, że był to „skandal, który zaszokował opinię publiczną", ale przecież te nieprawidłowości dotyczyły wyborów do rad powiatowych i sejmików wojewódzkich przeprowadzonych zgodnie z ordynacją proporcjonalną, a nie JOW. W JOW wyniki były znane szybko po zakończeniu głosowania i nie było tu żadnych kontrowersji.
W stronę upartyjnienia
Termin „proporcjonalność" może mieć tu co najmniej dwa znaczenia. Po pierwsze, metodę wyboru w okręgach wielomandatowych w przeciwieństwie do okręgów jednomandatowych. W tym przypadku mamy do czynienia z dwoma systemami służącymi odmiennym celom. Przy czym istnieje zgoda wśród badaczy, że JOW jest bardziej skuteczny od ordynacji proporcjonalnej, gdy chodzi o kontrolę elektoratu nad reprezentacją polityczną. Jednym słowem, przyjęcie przez Sejm ustawy w tym kształcie osłabi nadzór obywateli nad władzą samorządową.
Nieprawdą jest, że w tych warunkach „zastosowanie zasady proporcjonalności spowoduje, że rada gminy będzie reprezentantem wszystkich jej mieszkańców". Małe okręgi wyborcze faworyzują duże partie. Na przykład w proponowanych w projekcie trzymandatowych okręgach partia, która zdobędzie nieco ponad 30 proc. głosów (tj. 13 proc. głosów wszystkich wyborców), może uzyskać 2/3 mandatów! Przepadnie więc ponad 50 proc. głosów.