W Parlamencie Europejskim dobiegają końca negocjacje dotyczące rozdziału stanowisk na najbliższe pięć lat. Polakom przypadło stanowisko wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego, przewodnictwo dwóch komisji parlamentarnych, kilku delegacji zagranicznych i ważne funkcje partyjne. W sumie jednak sytuacja wygląda gorzej niż pięć lat temu, co jest przede wszystkim efektem ograniczenia wpływów PO, ponieważ wynik wyborów zmniejszył przewagę największej grupy, Europejskiej Partii Ludowej. W efekcie zamiast 11 stanowisk przewodniczących komisji parlamentarnych, będzie ona miała ich 6 lub 7.
Tym samym zmniejszyła się też oferta dla należącej do tej grupy politycznej PO: mogłaby ona dostać nie trzy, jak w poprzedniej kadencji, ale najwyżej jedną komisję. Świadomie jednak z tego zrezygnowała i postawiła na stanowisko wiceprzewodniczącej PE dla Ewy Kopacz. To funkcja mniej istotna z politycznego punktu widzenia, ale bardziej reprezentacyjna. A to ma dziś, w przededniu kampanii parlamentarnej, znaczenie. - Proszę popatrzeć kto brylował w mediach w Polsce: merytoryczni szefowie komisji parlamentarnych z PO, czy Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący Parlamentu - zżyma się nieoficjalnej rozmowie jeden z eurodeputowanych PO.
Poza tym PO dostanie przewodnictwo delegacji ds. USA dla Radosława Sikorskiego. Obejmą też ważne funkcje partyjne: wiceprzewodniczącym grupy EPL będzie Jan Olbrycht, który będzie nadzorował prace EPL w ważnych dla nas komisjach gospodarczych, w tym m.in. budżetowej, polityki regionalnej i rolnictwa. To istotna funkcja w największej frakcji.
PiS należy dopiero do szóstej co do wielkości grupy w PE, ale ponieważ jest tam największą delegacją i spłaszczenie struktury spowodowało zmniejszenie liczby komisji dla największych grup, to przedstawiciele partii Jarosława Kaczyńskiego będą kierowali ważnymi gremiami. Beata Szydło zostanie przewodniczącą komisji zatrudnienia i spraw społecznych. Przedstawicielom PiS przypadnie także prawdopodobnie kierowanie delegacjami ds. Ukrainy i Rosji. Nie udało się natomiast umieścić Zdzisława Krasnodębskiego na stanowisku wiceprzewodniczącego PE. Z kolei na lewicy Wiosna dostanie na pół kadencji przewodnictwo w komisji ds. kobiet i równouprawnienia.
Podczas gdy chadecy, socjaliści i liberałowie dzielą się władzą w UE, Donald Tusk apeluje o uwzględnienie Zielonych. Przewodniczący Rady Europejskiej podsumował krótko w Strasburgu wyniki szczytu, który m.in. desygnował Ursulę von der Leyen na przewodniczącą Komisji Europejskiej. Wbrew wcześniejszemu apelowi Parlamentu Europejskiego, który chciał, aby szefem KE został jeden z tzw. kandydatów wiodących, czyli albo Manfred Weber, albo Frans Timmermans. Kandydatura Niemki szczególnie nie podoba się socjalistom, a ich głosy są potrzebne, bo większość parlamentarna musi przyjąć uzgodnienie przywódców. Głosowanie odbędzie się za dwa tygodnie, a Tusk, żeby przekonać lewicowych eurodeputowanych, użył dwóch zręcznych argumentów. Po pierwsze, wspomniał o tym, że na dwóch najważniejszych stanowiskach (na czele KE i Europejskiego Banku Centralnego) będą kobiety. Po drugie, zaapelował o poparcie dla… Zielonych. - Apeluję do wszystkich partnerów o uwzględnienie Zielonych w nominacjach - powiedział. Chodzi o to, żeby koalicja, która podzieliła się stanowiskami w UE, czyli chadecy, socjaliści i liberałowie, dokooptowali Zielonych uwzględniając ich postulaty.