Mecz Linette – Inglis tylko na początku przebiegał wedle życzeń Polki. Rywalka, 22-letnia dziewczyna z Perth, z bardzo skromnym doświadczeniem w Wielkim Szlemie (dwa krótkie starty, oba w Australian Open, jeśli gdzieś wygrywała, to tylko w małych, lokalnych turniejach ITF), długo nie miała argumentów, by zagrozić polskiej rakiecie nr 1.
Parę prób ataku, kilka wydłużonych wymian to w zasadzie wszystko, na co było stać Maddison Inglis w pierwszym secie. Linette była szybsza, silniejsza, zdecydowanie bardziej pewna swych odbić. W drugim secie gra się jednak wyrównała, także dlatego, że Polka miała chwilami kłopoty z powodu utraty koncentracji i rytmu gry.
Trochę niespodziewanie Magda Linette oddała tego drugiego seta i musiała poważnie zatroszczyć się o przyszłość w turnieju. Znalazła sposób, by zacząć decydujący set od prowadzenia 2:0, poskromiła bojowość Australijki, ale nawet prowadząc 5:2, jeszcze trochę się męczyła, by wygrać 6:1, 4:6, 6:4. Gdyby na korcie nr 4 była publiczność, zapewne biłaby brawo, może nie za poziom tenisa, ale przynajmniej za nieoczekiwanie spore emocje w tym meczu.
W drugiej rundzie poziom trudności dla pani Magdy trochę wzrośnie, ale może przesadnie bać się nie trzeba. Rozstawiona z nr 24 Polka zagra z Danką Kovinić (Czarnogóra, 92. WTA).
Słusznie uważano, że mecz Anastasiji Sevastovej z kolejną nadzieją amerykańskiego tenisa Cori Gauff może być jednym z wydarzeń pierwszego dnia turnieju. Łotyszka, wbrew wielu prognozom okazała się sprytniejsza od utalentowanej nastolatki, zwyciężyła w trzech setach i pierwsza duża niespodzianka US Open 2020, przynajmniej dla Amerykanów, stała się faktem.