Władze wszystkich wielkoszlemowych turniejów, zwiększając pulę nagród, postanowiły dowartościować tych, którzy jeszcze się nie dorobili. Premie za pierwsze rundy procentowo wzrosły bardziej niż za zwycięstwo.
Korzystają z tego tacy jak Hurkacz. Premia za awans do drugiej rundy US Open jest większa niż za całe lato ciężkiej pracy w challengerach (dla przykładu: triumfator challengera najwyższej rangi w Szczecinie dostaje nieco ponad 18 tysięcy dolarów).
Najważniejsze jest to, by Hurkacz w przyszłym sezonie mógł już grać w turniejach wielkoszlemowych bez eliminacji (w tym roku zagrał w trzech – Roland Garros, Wimbledonie i US Open – zawsze jako kwalifikant). Miejsce w granicach 90. już to gwarantuje, ale ambicje młodego gracza są większe. Na początku tego sezonu postawił sobie trudny do osiągnięcia cel: awans do czołowej pięćdziesiątki światowego rankingu. To może się nie udać, ale skok i tak będzie znaczny, gdyż pod koniec ubiegłego roku Hurkacz zajmował miejsce 238.
Największym atutem blisko dwumetrowego młodego Polaka jest serwis. „Buduję na tym elemencie moją grę i cały czas pracuję, żeby serwis był maksymalnie skuteczny. Mam świadomość, że dzięki temu mogę wygrać wiele meczów. Wielkie rezerwy widzę w grze z głębi kortu, wolej mam dobry, ale trzeba go ćwiczyć, żeby utrzymać poziom. Taktycznie dążę do tego, żeby cały czas być agresywnym na korcie, przejmować inicjatywę, nie dać przeciwnikowi dojść do głosu" – mówił Hurkacz na początku sezonu.
W czwartek zagra w Nowym Jorku z Marinem Ciliciem, zwycięzcą US Open z roku 2014, siódmą rakietą świata.