Jeszcze raz okazało się jak mało warte są prognozy w starciu z talentem, który czeka na erupcję. Po Wimbledonie Djoković grał jak natchniony, tenisowi fachowcy we wszystkich językach pisali, że wrócił żelazny bezglutenowy Nole i znów mocno wziął władzę w swoje ręce. W hali O2 Serb przed finałem nie przegrał ani jednego seta, w ani jednym swoim gemie serwisowym nie dał się przełamać, w meczu grupowym pokonał Zvereva 6:4, 6:1. Ale wszystko to okazało się bez znaczenia w dniu, w którym Sascha zagrał mecz życia.

Zverev przede wszystkim znakomicie serwował, wytrzymywał długie wymiany z głębi kortu, mało tego, bardzo często nadawał w nich ton i widać było jak w Djokoviciu gaśnie wiara, że może pokonać o 10 lat młodszego rywala. Najbardziej imponującą demonstracją siły Zvereva był ostatni gem pierwszego seta, gdy po przełamaniu serwisu Djokovicia i objęciu prowadzenia 5:4 można było spodziewać się, że ręka młodzieńcowi zadrży, on zaserwował trzy asy z rzędu i zakończył seta jak na paradzie.

Początek seta drugiego był zaskakujący - obaj przegrywali swoje podania i można było przypuszczać, że Djoković odwróci bieg wydarzeń. Nic takiego jednak się nie stało, Zverev dodał gazu i błyskawicznie zapewnił sobie największe w karierze zwycięstwo i największy czek (2 509 000 dolarów). - Chciałbym przede wszystkim podziękować mojemu tacie, on nie przestanie płakać pewnie aż do następnego roku, choć nie rozumie pewnie połowy tego co mówię - po angielsku żartował Sascha po zwycięstwie.

Pomimo porażki Djoković pozostanie liderem rankingu ATP na koniec roku, a Zverev jest czwartym tenisistą świata.

W finale debla Amerykanie Jack Sock i Mike Bryan pokonali parę francuską Nicolas Mahut - Pierre Hugues Herbert 5:7, 6:1, 13-11. Francuzi pocieszyć się mogą już za tydzień - w Lille zagrają w finale Pucharu Davisa z Chorwacją.