Fabuła tej kameralnej opowieści jest prosta. Do pracującego pisarza Jana (Przemysław Stippa) przychodzi z niezapowiedzianą wizytą Wysłannik (Grzegorz Małecki), by wręczyć dokument informujący o zakazie używania znaków diakrytycznych. Rozporządzenie jest nieodwołalne, o czym przybyły informuje zaskoczonego pisarza próbującego protestować. Wyjaśnia, że „ostatniego ogólnopolskiego dyktanda narodowego nie przeszedł nikt”, czyli dla dobra wspólnoty należy znaki diakrytyczne zlikwidować. Tym bardziej, że razem z zaniechaniem ich istnienia zużywać się będzie mniej farby drukarskiej… „Jestem piewcą indywidualności” – deklaruje pisarz wspominając, że w języku zawiera się nasz duch. Wysłannik grozi odebraniem maszyny, niepublikowaniem książek pisarza. Kiedy znika Wysłannik, pojawia się Alicja (Marta Ścisłowicz) żona Jana, próbująca początkowo dyskretnie, a potem coraz jawniej nakłonić go do przestrzegania nowego regulaminu. W rezultacie ujawnia się konflikt między nimi i toczy swoista psychologiczna gra  ze zwierzeniami na temat wzajemnych zdrad – włącznie. 

Autor sztuki „Znaki” Jarosław Jakubowski (ur. 1974) jest autorem docenianym i niejednokrotnie wyróżnianym w różnych konkursach dramaturgicznych. Najbardziej znany szerokiej widowni jest dotąd z dramatu „Generał” (2010), który miał głośną prapremierę w warszawskim Teatrze IMKA w reżyserii Aleksandry Popławskiej i Marka Kality i doczekał się także swojej telewizyjnej wersji. Z myślą o Teatrze TV przygotowana została także jego „Prawda” zrealizowana przez Adama Wojtyszkę. Jednak „Znaki” trudno postrzegać jako udany utwór dramaturgiczny, jeśli wierzyć w wierność jego telewizyjnej realizacji.

Artur Tyszkiewicz, reżyser i zarazem autor scenariusza telewizyjnego „Znaków”, umieścił akcję w bliżej nieokreślonym miejscu i czasie. W pozbawionej okien przestrzeni ograniczonej słupami – ciemnoszarymi prostopadłościanami jest tylko stół i krzesła, w jednej ze scen kanapa. Wszystkie rozmowy toczą się w zwolnionym tempie, z długimi pauzami, które mają chyba dać widzowi czas na współprzeżywanie z bohaterami bądź kontemplowanie prawd oczywistych.

Niestety, kiedy aktorzy zaczynają dialogować językiem pozbawionym znaków diakrytycznych, czyli seplenią – nie brzmi to przerażająco, ale – śmiesznie. A ta śmieszność z kolei, nie jest pożądana w przypadku tej opowieści. 

„Nienawidzę metafor – one tylko oddalają nas od istoty rzeczy” – mówi w spektaklu pisarz. Coś w tym jest, gdy ogląda się ten niespełna godzinny spektakl. Od metafory do łopatologicznej oczywistości bywa niedaleko.