Andrzej M. to pierwszy i główny skazany w słynnej infoaferze – wielkiej korupcji przy rządowych przetargach informatycznych. Skala procederu była dotąd niespotykana, trwał latami, a układ rozpracowało CBA kierowane przez Pawła Wojtunika i Prokuratura Apelacyjna w Warszawie.
– M. ujawnił nieznane nam wcześniej szczegóły przestępstw, powiedział kto, za co i w jakiej wysokości wręczał mu łapówki – mówił zadowolony z wyroku prokurator Andrzej Michalski, dodając, że większość szkód wyrządzonych przez M. wyrównuje mienie zajęte na poczet kar.
Jak ustalili śledczy, początki łapówkarskiego układu sięgają 2006 r., kiedy M. pracował jeszcze w Komendzie Głównej Policji i odpowiadał za informatyzację. Wtedy nawiązał pierwsze znajomości z liczącymi się pracownikami branży informatycznej, którzy potem płacili mu wielkie łapówki za zlecenia, gdy został szefem CPI.
Menedżerowie z firm informatycznych dawali Andrzejowi M. gotówkę, fundowali zagraniczne wycieczki i różne dobra. Za łapówki M. kupił sobie np. mieszkanie i je wyposażył. Nawet zagraniczną podróż poślubną sfinansował mu jeden z wdzięcznych kontrahentów. Chociaż zarabiał 10 tys. zł miesięcznie, wystawne życie urzędnika i policjanta nie zwróciło niczyjej uwagi (nawet Biura Spraw Wewnętrznych). Korupcję wykryło dopiero CBA.
Wyrok nie kończy kłopotów Andrzeja M. Komenda Główna Policji, w której pracował jako naczelnik wydziału łączności i informatyki oraz główny informatyk Interpolu, zapowiedziała, że wytoczy M. proces cywilny, w którym będzie domagać się odszkodowania za szkody poniesione wskutek jego działań. KGP musiała zapłacić 2,6 mln zł kary nałożonej przez UE za niekonkursowy tryb jednego z zamówień publicznych.
Wyrok jest nieprawomocny, ale wszystko wskazuje na to, że się uprawomocni – żadna ze stron nie zamierza apelować.