W sobotę wygrał Michael Hayboeck przed Domenem Prevcem, dzień później na nastolatka ze Słowenii nie było już siły, najbliżej lidera PŚ był Kamil Stoch.
Weekend ze skokami w Engelbergu przyniósł sporo wrażeń, z polskiego punktu widzenia ciekawych, choć bez powtórki z euforii, jaka wybuchła tydzień temu w Klingenthal. Kolejne podium Stocha ma jednak znaczenie, Polak w drugim konkursie skakał daleko i pięknie, kilka minut był nawet rekordzistą odnowionej i powiększonej Gross-Titlis-Schanze (143,5 m), ale i ten zaszczyt musiał oddać młodzieńcowi ze Słowenii.
Na szwajcarskiej skoczni o braciach Prevcach mówiono najwięcej, nie tylko dlatego, że Domen efektownie zastępuje Petera na pozycji lidera PŚ i potwierdza rodzinne przewagi, ale także z powodu pojawienia się na rozbiegu trzeciego z braci – Cene. Trener Goran Janus powołał go do kadry, gdyż Cene prowadzi w drugiej lidze światowych skoków – Pucharze Kontynentalnym i zasłużył już na starty w ekstraklasie.
Cała trójka rodzinna w sobotę zakwalifikowała się do serii finałowej, zdobyła punkty, co jest wyczynem bez precedensu. Oczywiście, gdyby PŚ rozgrywano w latach 20. i 30. XX wieku, to całą sławę zabraliby trzej norwescy bracia Ruudowie: Sigmund, Asbjorn i Birger. W kwestii braterskich sukcesów wyznaczyli niezwykle wysokie standardy – każdy przynajmniej raz był mistrzem świata w skokach (Zakopane też ich pamięta z 1929 i 1930 roku), a najsławniejszy Birger został też medalistą mistrzostw świata w narciarstwie alpejskim.
Mają w rodzinnym Kongsbergu swoje muzeum i ulicę, Birgerowi dodano spiżowy pomnik. We wsi rodzinnej Prevców – Dolenji (niespełna 500 dusz) na pomniki jeszcze za wcześnie. Peter kolejny raz został jednak sportowcem roku, sporą część lata i jesieni poświęcił na odbieranie nagród, wygłaszanie prelekcji inspirujących rodaków oraz nagrywanie reklam, to po części tłumaczy słabszy początek sezonu obrońcy PŚ, także przykrą niedzielną wpadkę w Engelbergu, czyli brak awansu do serii finałowej.