Sapporo i duża skocznia Okurayama to dla polskich skoków przede wszystkim miejsce wspomnień złotego medalu olimpijskiego Wojciecha Fortuny. Skocznia już nie ta co w 1972 roku – była modernizowana wiele razy, ale sentyment pozostał.
Japończycy stworzyli wokół Okurayamy duży ośrodek sportowo-turystyczny, wielka widokowa platforma umożliwia oglądanie panoramy okolicy, bliskość dużego miasta pozwala na organizację wielu znaczących imprez narciarskich. Puchar Świata i mniejsze zawody w skokach zaglądają tam dość często, oglądano na wyspie Hokkaido również mistrzostwa świata (2007) i Uniwersjadę (1991).
Obok skoczni działa największe muzeum sportów zimowych w Japonii, które upamiętnia m. in. wkład monarchii japońskiej w rozwój skoków i budowę skoczni – syn cesarza wspomógł pomysłodawców finansowo na początku XX wieku, baron Kishichiro ?kura był zaś tym, który zaprojektował skocznię z 1931 roku i dał nazwę wzgórzu.
W klubie w Sapporo wykuł się także talent Ryoyu Kobayashiego, obecnego lidera PŚ i zwycięzcy 67. Turnieju Czterech Skoczni. Młody Japończyk traktuje start u siebie jako jeden ze szczytów sezonu. Skocznię i jej kaprysy zna świetnie i choć oficjalnymi rekordzistami są Maciej Kot i Stefan Kraft (obaj po 144 m w 2017 roku), to Kobayashi potrafił tam przelecieć w lutym 2018 r. ponad 148 m i jakoś wylądować (z upadkiem). Świadkowie twierdzili, że mógł skoczyć 160 m, ale zrobił wszystko, by tego nie robić, bo lądowanie niosło ryzyko potężnych obrażeń.
Ryoyu będzie zatem pokazywał się swoim rodakom i zbliżał do zdobycia wielkiej Kryształowej Kuli, ale łatwo może mu nie być: zaplanowane na ten weekend dwa konkursy indywidualne PŚ w Sapporo przyciągnęły niemal wszystkich bohaterów tej zimy ze skokami. Nie zawsze tak bywało (daleki wyjazd do Japonii niekiedy nie pasował europejskim sławom, zwłaszcza przed ważnymi imprezami mistrzowskimi), ale tym razem tylko Finowie postanowili zostać w domu.