Zdarzają się one także w zwyczajnych czynnościach zarówno sędziom, jak i podsądnym. Ryzyko można ograniczyć, chyba jedynie zachowując skrupulatność.
Podobnie jest zresztą np. w dziennikarstwie. Znam korektorki, które czytają tekst literka po literce, choć w naszym zawodzie drobne przeoczenia nie niosą zwykle większych szkód. W sądzie pod tym względem jest gorzej, a koszty omyłek idą na rachunek podsądnego.
W zeszłym tygodniu w sprawie, która po kilkunastu latach prowadzenia (o rozliczenie się dwojga biznesmenów- konkubentów) trafiła do Sądu Najwyższego (Izby Cywilnej), profesjonalnych pełnomocników obu stron zaskoczyło stwierdzenie sędzi, że nie ma w tej sprawie wyroku, który SN miałby badać. Okazało się, że na zaskarżonym wyroku sądu apelacyjnego nie było podpisu jednej z trojga sędziów, czego ani SA, ani SN na tzw. przedsądzie nie zauważyły. Pełnomocnicy byli zaskoczeni, gdyż oni otrzymują tylko odpis zaskarżonego wyroku z nazwiskami sędziów, ale bez ich podpisów. Mogli jednak przecież przejrzeć akta w SA i wtedy błąd może by dostrzegli i oszczędziliby sobie i klientom co najmniej roku procesu, niepewności. Bez podpisu sędziego nie ma wyroku i sprawa w tym zakresie musi być powtórzona.
Tylko drobniejsze omyłki w orzeczeniach sądowych można prostować. Całkiem niedawno siedmiu sędziów SN orzekło np., że w trybie sprostowania oczywistej omyłki pisarskiej można usunąć uchybienie w wyroku polegające na rozbieżnym – w zapisie cyfrowym i słownym – rozstrzygnięciu o karze.
Kilka miesięcy wcześniej SN badał też długo trwającą sprawę, w której nie udawało się zawiadomić jednej ze stron o rozprawie i musiała być odraczana. Zwrotka pocztowa wracała do sądu z adnotacją, że zainteresowana tam nie mieszka. Okazało się bowiem, że w Warszawie są dwie bardzo podobne ulice: Idzikowskiego oraz Idźkowskiego, a pełnomocnik podawał akurat nie tę, co trzeba.