- Idę do sądu. Będę sądzić się z posłem Piotrowiczem za jego słowa o osobach blokujących wejście do KRS (w trakcie wyborów do SN), że "bronią sędziów, którzy są zwykłymi złodziejami" - zapowiedziała prezes Gersdorf. - Jestem absolutnie oburzona tymi słowami, które były „naruszeniem dóbr osobistych i godności zawodowej" - oświadczyła.
Owe rafy to kwestia czy Małgorzata Gersdorf złoży właściwy pozew zważywszy na sporny jej status jako I prezes SN, po drugie czy wypowiedź jej bezpośrednio dotyczy i narusza jej dobre imię - po trzecie, po czwarte, czy posła nie chroni immunitet i czy Sejm zgodzi się na jego uchylenie - to po piąte.
Wygląda na to, że prezes Gersdorf skieruje pozew jako ona, osoba fizyczna, wtedy czy zatytułuje się w nim jako I prezes SN czy nie - nie ma znaczenia, może mieć tylko takie znaczenie, że swój pozew musi opłacić z własnej kieszeni. Problemy pojawiłyby się, gdyby złożyła pozew w imieniu Sądu Najwyższego, gdyż stanęłaby kwestia czy jest ona umocowana do jego reprezentowania, chyba, że pozew podpisałby zastępujący ją prezes Józef Iwulski.
Słowa posła Piotrowicza będą oczywiście interpretowane na możliwe sposoby. Ze strony prof. Gerdorf (czy jej prawników) będą argumenty, że mogła poczuć się dotkniętą zarówno gdyby poseł miał ją na myśli w spornej wypowiedzi, jak też gdyby myślał i mówił o jakiejś grupce sędziów, niekoniecznie z SN. To by musiał poseł Piotrowicz szybko wyjaśnić, ale wyjaśnienie nie znosi odpowiedzialności za naruszenie dobrego imienia.
Wydaje się, że wąskie grono osób (odchodzących z SN sędziów) do których odnosiły się najprawdopodobniej słowa posła, pozwala przejść kolejną rafę, mianowicie rygor polskiego procesu o ochronę dóbr osobistych (konsekwentnie broniony przez lata przez tenże SN), że osoba domagająca się ich ochrony (przeprosin, zadośćuczynienia) musi wykazać, że kwestionowana wypowiedź jej akurat dotyczy, wyraźnie na nią wskazuje. Jeden wyjątek od tej zasady to potwarz rzucana na zmarłego, która rani jego bliskich, którzy choć bezpośrednio nie są zaczepieni wypowiedzią, mogą żądać satysfakcji, a drugi wyjątek to poczucie przynależności narodowej, ranione określeniami w rodzaju „polskie obozy", pozwalające domagać się zadośćuczynienia, prawo to zresztą na naszych oczach i w bólach teraz wykuwane.