Co ciekawe, kandydat, który nie zyskał uznania KRS, przed 2008 r. nie miał prawa do drogi sądowej, choć gwarantujący prawo do sądu art. 45 ust. 1 konstytucji obowiązywał od 1 stycznia 1998 r., a analogiczny art. 6 ust. 1 konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności – od 19 stycznia 1993 r. Ugruntowany w orzecznictwie SN był pogląd, że „obowiązujący porządek prawny starającemu się o powołanie do pełnienia urzędu sędziowskiego nie zapewnia podmiotowego prawa do uzyskania stanowiska sędziego" (zob. post. SN z 7 grudnia 2005 r., III KRS 7/05).
Zmienił to dopiero wyrok TK z 27 maja 2008 r., SK 57/06 (warte uwagi, że w toku postępowania przed TK ani ówczesny marszałek Sejmu, ani ówczesny prokurator generalny nie widzieli przesłanek do otwarcia drogi sądowej w procedurze nominacji sędziowskich). Od 5 czerwca 2008 r. (data publikacji wyroku TK w Dzienniku Ustaw) stan prawny zmienił się o tyle, o ile po podjęciu przez KRS uchwały o przedstawieniu (lub nieprzedstawieniu) prezydentowi kandydata na urząd sędziego SN uczestnikom konkursu przysługiwało odwołanie „z powodu sprzeczności uchwały Rady z prawem". Odwołanie to – dotyczące wszak objęcia urzędu sędziego SN – miało odtąd podlegać rozpoznaniu przez ten sam SN. Co więcej, praktyka orzecznicza SN nie sprowadzała się do kontroli legalności przestrzegania procedur prawnych co do stosowania jednolitych kryteriów i respektowania jednakowych zasad dostępu do służby publicznej, jak zalecał TK, ale przerodziła się w merytoryczną ingerencję SN w rozstrzygnięcia Rady ws. oceny kwalifikacji czy też wiarygodności danej osoby. Tak doszło np. do udzielenia przez SN wiążących wskazówek co do przedstawienia prezydentowi kandydatów na sędziów SN, którym wcześniej KRS tego odmówiła z uwagi na brak doświadczenia życiowego – kandydaci nie mieli ukończonych 40 lat – i zawodowego – kandydaci nie legitymowali się praktyką orzeczniczą jako sędziowie, nie ukończyli też żadnych aplikacji prawniczych (zob. III KRS 12/14 i III KRS 13/14). Na marginesie zauważmy, że obowiązujące do 2018 r. przepisy nie wymagały od kandydatów na urząd sędziego SN ukończenia 40 lat, jak jest to obecnie.
Dodam, że samo postępowanie przed KRS było niejawne. Praktycznie nie zdarzały się przesłuchania kandydatów przed Radą, a przebiegu jej obrad nie sposób było domyślić się na podstawie kilkuzdaniowych, ogólnikowych protokołów. Absurdalnie brzmią więc argumenty, że przesłuchania przed Radą są dziś „za krótkie", „zbyt ogólnikowe". Grunt, że się odbywają, każdy kandydat ma możliwość zaprezentowania się i przekonania Rady do swej kandydatury. Sam przebieg posiedzeń KRS jest na żywo transmitowany w internecie. Przed 2018 r. można było wyczytać w protokole: „przystąpiono do rozpatrywania wniosków o powołanie na urząd sędziego", „rozstrzygnięto wszelkie zastrzeżenia i wątpliwości" i „przystąpiono do głosowania". Zaiste, zmiana na gorsze...
Skąd ten hejt?
Skąd zatem ten hejt na obecną KRS i sędziów, którzy objęli urzędy po postępowaniu przed nią? Truizmem jest stwierdzenie, że od 2018 r. SN stracił władzę kooptowania sędziów. Musi jednak chodzić o coś więcej. W tym względzie wrażenie wywarł na mnie artykuł Stanisława Szofeta pt. „Istota i fundament władzy sądowniczej. Mądrość pokoleń czy potrzeba chwili?" (Głos Prawa" 2021, Nr 2 (6), poz. 32), dzięki któremu w pamięci odszukałem kilka informacji zapisanych tam przed laty z poczuciem niesmaku i niedowierzania, ale czasowo zapomnianych w imię szacunku dla urzędu każdego sędziego w RP. Ale po kolei... Autor pisze, że „uzasadnione jest przypomnienie, jak wyglądał proces nominacyjno-powołaniowy w SN, gdyż w nim najbardziej jaskrawo widać było wadliwość obowiązujących przez lata rozwiązań. Przyjmowano wręcz, że w SN ukształtował się zamknięty system wyłaniania władzy sądowniczej. To SN decydował o tym, kto może dołączyć do grona sędziów. Wspominali o tym jeszcze w 2018 r. ci, którzy dostąpili tego zaszczytu, nie widząc nic niestosownego w dzieleniu się informacjami o tym, że «zostali zaproszeni do SN przez...»".
Po przeczytaniu tego fragmentu pamięć natychmiast przywołała wystąpienie w Senacie ówczesnego prezesa Izby Karnej SN Stanisława Zabłockiego, który mówił: „Otrzymałem telefon od ikony odbudowy polskiego wymiaru sprawiedliwości, za jaką uważam prof. Adama Strzembosza, i zostałem zapytany, «czy pan nie przeszedłby do SN?»". Poważne wątpliwości budzi, czy na pewno to I prezes SN, wtedy Adam Strzembosz, był organem właściwym do doboru sędziów do SN. Czy powołanie przez prezydenta na wniosek KRS to tylko formalność? Pamiętam doskonale zdziwienie tą wypowiedzią S. Zabłockiego i jednocześnie zaskoczenie, że przeszła wówczas niezauważenie.
Ten passus wyjaśnia też faktyczny sens zasłyszanych niegdyś przechwałek sędziego – wówczas asystenta SN (dziś prominentnego „bojownika" o „wolne sądy") – że ma obiecane miejsce w SN po odsłużeniu dziesięciu lat w sądach powszechnych.