Przyspieszenie postępowania sądowego: sędzia powinien skupić się na orzekaniu

W ostatnim czasie bardzo dużo mówiono i pisano o możliwości przyspieszenia postępowań sądowych. Nikt nie ma wątpliwości, że procesy przed organami polskiego wymiaru sprawiedliwości należałoby skrócić. Różnice ujawniają się w sugerowanych rozwiązaniach. Proponuje się różnorodne zmiany o charakterze instytucjonalnym czy personalnym, mające zrewolucjonizować i – w założeniu autorów tych pomysłów – przyspieszyć wymierzanie sprawiedliwości.

Aktualizacja: 15.04.2018 10:56 Publikacja: 15.04.2018 10:42

Przyspieszenie postępowania sądowego: sędzia powinien skupić się na orzekaniu

Foto: Adobe Stock

Nie kwestionując, że niektóre z proponowanych dalekosiężnych zmian mogą zdynamizować procesy przed polskimi sądami, chcę zwrócić uwagę, że w dyskusji o wielkich zmianach zapomina się o drobnostkach, które wymiar sprawiedliwości bardzo obciążają i spowalniają (a przy okazji generują wyższe koszty). Do tej refleksji skłania mnie konkretny przykład.

Reprezentuję stronę w pewnym postępowaniu o zapłatę. Sprawa, jakich wiele, dlatego niedorzeczna sytuacja, którą opiszę, zdarza się zapewne bardzo często. Sąd pierwszej instancji po kilku latach procesu wydał wyrok, w którym zasądził część kwoty objętej pozwem, a w pozostałej części powództwo oddalił. Obie strony były niezadowolone. Powód chciał zmiany wyroku poprzez zasądzenie całości roszczenia objętego pozwem, a pozwany zmiany orzeczenia poprzez oddalenie powództwa w całości. Cóż było robić – pełnomocnik mojego przeciwnika i ja wnieśliśmy apelacje.

Sąd pierwszej instancji sprawdził, czy nasze środki odwoławcze spełniają wymogi formalne, i po pozytywnej weryfikacji przewodniczący wydziału zarządził doręczenie pełnomocnikom stron wzajemnie ich apelacji. W dwutygodniowym terminie sporządziłem odpowiedź na apelację drugiej strony. Tak samo uczynił mój przeciwnik w stosunku do mojego środka zaskarżenia. Zgodnie z art. 372 kodeksu postępowania cywilnego wysłaliśmy nasze odpowiedzi bezpośrednio do sądu drugiej instancji. Moja odpowiedź doszła jako pierwsza. Sąd apelacyjny jednak nie otrzymał jeszcze od niższej instancji akt postępowania, a zatem miał pismo, które dotyczyło sprawy, a ta doń jeszcze nie wpłynęła.

W tej sytuacji przewodniczący wydziału w sądzie drugiej instancji wydał zarządzenie, aby moją odpowiedź na apelację wysłać do instancji pierwszej. Pracownik sekretariatu zarządzenie wykonał, drukując pismo przewodnie, wkładając je do koperty i nadając pocztą. Dwa dni później do sądu drugiej instancji wpłynęła odpowiedź na apelację złożona przez mojego przeciwnika. Znów do sprawy zaangażowano przewodniczącego wydziału, pracownika sekretariatu, drukarkę i listonosza. Pech chciał, że w tym samym czasie akta sprawy wysłano z sądu pierwszej instancji do sądu odwoławczego, który otrzymał je chwilę po tym, jak odesłał odpowiedzi na apelację do sądu podległego. A kiedy odpowiedzi na apelację (spływające w odstępie dwóch dni) dotarły do sądu pierwszej instancji, ten, nie mając już akt, musiał je zwrotnie przekazać do sądu przełożonego. I znów otrzymawszy moją odpowiedź na apelację, w sprawę zaangażował się przewodniczący wydziału w sądzie pierwszoinstancyjnym, zarządzając jej wysłanie do sądu apelacyjnego, a sekretarz sądowy wykonał to zarządzenie. Ponownie nadszarpnięto budżet sądu, zużywając papier, toner do drukarki, kopertę i angażując w sprawę pocztę. Dzień później sytuacja się powtórzyła, kiedy do sądu pierwszej instancji wpłynęła przesłana przez sąd odwoławczy odpowiedź na apelację wniesioną przez mojego przeciwnika.

W ten sposób zupełnie bez sensu i bez potrzeby dwukrotnie w błahą sprawę angażował się przewodniczący wydziału sądu odwoławczego, dwukrotnie jego odpowiednik w sądzie pierwszej instancji i po tyle samo razy panie sekretarki w obu sądach. O zużytych materiałach biurowych i kosztach przesyłek nie wspominam.

Dziś szczęśliwie wszystkie pisma są we właściwym sądzie i stronom pozostaje czekać na wyznaczenie rozprawy apelacyjnej. Zajmie to rok. Trudno się dziwić – przewodniczący wydziału sądu odwoławczego nie ma czasu zarządzić wyznaczenia rozprawy, bo pewnie dekretuje przesyłanie do sądu podległego odpowiedzi na apelacje złożone w innych postępowaniach.

Opisana sprawa wydaje się błaha, ale pokazuje, jak procedury sądowe w drobiazgach, na które nie zwracają uwagi zapaleni reformatorzy, powodują niepotrzebne angażowanie środków, a przede wszystkim pracy ludzi (w tym sędziów, którzy powinni się skupić na wymierzaniu sprawiedliwości, a nie wydawaniu zarządzeń w nieistotnych sprawach organizacyjnych).

Przedstawiony problem, który w sprawach sądowych występuje bardzo często, można rozwiązać bardzo prosto. Wystarczy wprowadzić do art. 372 k.p.c. rozwiązanie, zgodnie z którym sąd pierwszej instancji przesyła akta do sądu odwoławczego po wpłynięciu odpowiedzi na apelację albo po bezskutecznym upływie terminu na ich złożenie przez strony. Ten termin wynosi dwa tygodnie i sądy pierwszoinstancyjne i tak na ogół nie wysyłają akt wcześniej, a przynajmniej unikniemy takiego niepotrzebnego zamieszania z wysyłaniem w tę i z powrotem odpowiedzi na apelację.

To tylko przykład drobnego problemu, który korkuje polski wymiar sprawiedliwości, zbędnie angażując sędziów i pracowników sekretariatów. Takich zagadnień jest znacznie więcej, choć ze względu na ich – zdawałoby się – nieistotność nikt nie zwraca na nie uwagi. Dlatego systemowo reformując polskie procedury (które to zmiany, choć nie wszystkie z proponowanych w dyskusji publicznej również są potrzebne), nie zapominajmy o drobiazgach, nawet jeśli wydają się nieistotne.

Warto zatem powołać komisję składającą się z tych, którzy mają z polskim wymiarem sprawiedliwości do czynienia na co dzień. Jej zadaniem byłoby czytanie ustaw procesowych artykuł po artykule (taka powtórka wyjdzie na dobre również członkom komisji) i zastanawianie się, czy danej normy nie można zmienić w ten sposób, by wyeliminować sytuacje tak absurdalne jak wyżej opisana.

Trzeba jednak oczywiście pamiętać, że szybkość nie może być celem samym w sobie. Wyrok ma być przede wszystkim sprawiedliwy, a dopiero w dalszej kolejności wydany szybko.

Autor jest adwokatem z kilkunastoletnią praktyką w prowadzeniu spraw sądowych, głównie gospodarczych

Nie kwestionując, że niektóre z proponowanych dalekosiężnych zmian mogą zdynamizować procesy przed polskimi sądami, chcę zwrócić uwagę, że w dyskusji o wielkich zmianach zapomina się o drobnostkach, które wymiar sprawiedliwości bardzo obciążają i spowalniają (a przy okazji generują wyższe koszty). Do tej refleksji skłania mnie konkretny przykład.

Reprezentuję stronę w pewnym postępowaniu o zapłatę. Sprawa, jakich wiele, dlatego niedorzeczna sytuacja, którą opiszę, zdarza się zapewne bardzo często. Sąd pierwszej instancji po kilku latach procesu wydał wyrok, w którym zasądził część kwoty objętej pozwem, a w pozostałej części powództwo oddalił. Obie strony były niezadowolone. Powód chciał zmiany wyroku poprzez zasądzenie całości roszczenia objętego pozwem, a pozwany zmiany orzeczenia poprzez oddalenie powództwa w całości. Cóż było robić – pełnomocnik mojego przeciwnika i ja wnieśliśmy apelacje.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Nieruchomości
Trybunał: nabyli działkę bez zgody ministra, umowa nieważna
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Praca, Emerytury i renty
Czy każdy górnik może mieć górniczą emeryturę? Ważny wyrok SN
Prawo karne
Kłopoty żony Macieja Wąsika. "To represje"
Sądy i trybunały
Czy frankowicze doczekają się uchwały Sądu Najwyższego?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sądy i trybunały
Łukasz Piebiak wraca do sądu. Afera hejterska nadal nierozliczona