Odbywająca się w ubiegłym tygodniu rozprawa przed Trybunałem Sprawiedliwości UE, który rozpatrywał zadane przez polskich sędziów pytania prejudycjalne o konsekwencje wpływu politycznego wyboru członków KRS na niezależność i niezawisłość sądów, przybrała w końcówce dość emocjonalny ton.

Czytaj także: Tykający wyrok Trybunału

Nieoczekiwanie przedstawiciel prokuratora generalnego Tomasz Szafrański złożył wniosek o wyłącznie prezesa TSUE, któremu zarzucił brak bezstronności. Mimo że istotnie kilka razy Koen Lenaerts krytycznie wypowiadał się o przeprowadzanych w Polsce reformach sądownictwa, taka nerwowa reakcja nie była potrzebna. Dotychczas przedstawiciele polskiego rządu przed Trybunałem używali twardych merytorycznych argumentów, co było odpowiednie do miejsca i wagi problemu. Prokurator Szafrański zachował się tymczasem jak pełnomocnik przegrywający sprawę gdzieś przed sądem rejonowym, który w akcie frustracji chce odwołać sędziego prowadzącego rozprawę. Nie wiadomo, co chciał osiągnąć, ale merytorycznie, poza pewną manifestacją sprzeciwu, okazaniem słabości, zapewne nic mu to nie da, psychologicznie być może natomiast tylko zaogni relacje z sędziami TSUE. Aby było po równo, brakiem refleksji wykazał się też Trybunał, który już po raz drugi wyznaczył termin, w którym wypowie się w polskiej sprawie – przed dniem ciszy wyborczej.

Warto przypomnieć, że w sprawie stanu spoczynku w SN wypowiedział się na dwa dni przed wyborami samorządowymi. Teraz chce powtórzyć ten manewr przy okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego, wyznaczając termin na ogłoszenie opinii rzecznika generalnego w polskiej sprawie na 23 maja (wybory odbywają się 26). Opinia rzecznika zazwyczaj pokrywa się z ostatecznym werdyktem TSUE. W ten sposób zupełnie niepotrzebnie głos Trybunału zostanie wykorzystany w samej końcówce kampanii wyborczej, stając się przedmiotem politycznych sporów i krytyki. To z kolei nie przysporzy autorytetu tej instytucji w Polsce.