Sądownictwo polskie przypomina piramidę. W efekcie wielu sędziów jest tuż przed awansem albo tuż po nim. Są cztery szczeble sądów, a w każdym stanowiska prezesów i przewodniczących wydziałów oraz ich zastępców. Gdyby tę piramidę dało się spłaszczyć, nie byłoby źle także dla niezależności sędziów.
Drugim problemem jest rozbudowana sieć prawie 400 sądów, w tym ponad 300 rejonowych. Jest więc sąd niemal w każdym powiecie. To organizacyjny skansen, jeśli się zważy, że żyjemy w dobie internetu i prawie każdy ma samochód. Nie ma istotnego uzasadnienia, by sąd, do którego przeciętny obywatel idzie kilka razy w życiu, musiał być bliżej niż miejsce pracy, a dojeżdża do niej codziennie.
Z drugiej strony także wśród sędziów następuje specjalizacja, a to wymaga ich większej liczby w sądach, które oczywiście mogą mieć filie i wydziały zamiejscowe. Wiemy jednak, jaki opór budziły podobne zmiany w czasie tzw. likwidacji najmniejszych sądów przez Jarosława Gowina.
Z pewnością struktura sądów wymaga przeanalizowania. Chodzi jednak o to, że sądy przechodzą obecnie trzy strukturalne reformy oraz wiele reform procedur sądowych i prawa, takich jak skrócenie okresów przedawnienia, które istotnie mogą ograniczyć liczbę spraw do sądów wpływających. Trzeba dokończyć te konieczne reformy i poczekać na efekty zamiast rozpoczynać nowe.
Może się bowiem okazać, że dotyczyć one będą sądownictwa, które przeszło do historii.