Rozplątywanie gordyjskiego węzła pisowskiej reformy sądów, zwanej dla niepoznaki dobrą zmianą, to nie jest zadanie na jedną rozprawę, po której wszystko staje się jasne. Trzyosobowy skład Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego po uzyskaniu odpowiedzi Trybunału w Luksemburgu na pytania prejudycjalne orzekł, że unijnego standardu nie trzyma złożona głównie z prokuratorów Izba Dyscyplinarna SN, a Krajowa Rada Sądownictwa, po upolitycznieniu mechanizmu wybierania do niej sędziów, także nie może być uznana za niezależną.
Tym samym SN wykonał wyrok TSUE, a jego orzeczenie wiąże inne sądy i organy państwa – co jasno zostało wskazane. Znamy już więc oparty na prawie krajowym i europejskim model oceny niezależności organów sądowych i niezawisłości sędziowskiej. I – co ciekawe – sama KRS, nie stając w obronie sędziów – ofiar ataków, których źródła mogą tkwić w kręgach rządowych, a Izba Dyscyplinarna SN, sama uznając się za legalną i nie wstrzymując się z orzekaniem, przyczyniły się do krytycznej oceny TSUE i Izby Pracy SN, która zadała Luksemburgowi pytania.
Czytaj także: Pakt Naprawy i Reformy Wymiaru Sprawiedliwości
Tak powstał chaos. Izba Dyscyplinarna orzeka jak gdyby nigdy nic, dyscyplinowani sędziowie oświadczają, że skoro podważono legalność ID i KRS, to nie muszą przed nią stawać, podobnie jak wcześniej przed powołanymi przez ministra rzecznikami dyscyplinarnymi. Szef KRS, podobnie jak resort sprawiedliwości, uznaje, że nic się nie stało i KRS może dalej opiniować sędziów. I nikt tu nie czuje się odpowiedzialny za zamieszanie, którego skutki dotkną przede wszystkim obywateli, bo przecież nie sędziów, którym nikt „z automatu" nie odbierze nominacji.
A co pozostało obywatelom sądzonym przez sędziów o kwestionowanym statusie? Wnioski o ich wyłączenie lub o wznowienie zakończonego postępowania.