Pamiętam warszawskiego adwokata, któremu, jak mówił, uprawnienia załatwiał dziekan z prezesem sądu (lata 60 ub. wieku). W poglądach politycznych ostry przeciwnik PiS, ale dobry cywilista. Gdy zadawałem adwokatom trudniejsze pytanie prawne z kontekstem politycznym, jedni pytali, a do czego mi to, inni, że to zależy od sytuacji, jeszcze inni, że muszą pomyśleć, a on odpowiadał jasno bez żadnych politycznych domieszek. Takich prawników niestety nie ma wielu.

Czytaj także: Wybory sędziów do SN: zastąpienie kompetencji politycznym kumoterstwem

Ponieważ sprawy poszły dalej, ten kogel-mogel zaczyna pojawiać się w prawniczych sporach o reformy Temidy (choć kolejne tzw. ustawy naprawcze strony pisowskiej też do tej choroby się przyczyniają).Polega ona na mieszaniu utartego porządku, w szczególności fundamentalnego od wieków podziału prawa na publiczne, przede wszystkim konstytucyjne, regulujące strukturę państwa, m.in. status sądów i sędziów, z prawem cywilnym (prywatnym), które określa relacje między ludźmi, spółkami, zawieranie umów czy małżeństw.Porządków tych nie można mieszać.

Do tej pory sądy III RP tych zasad przestrzegały. Jeszcze niedawno w głośnej sprawie Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił wniosek Andrzeja Rzeplińskiego, ówczesnego prezesa Trybunału Konstytucyjnego, o powstrzymanie od orzekania trzech sędziów TK z rekomendacji PiS. Sąd orzekł, a werdykt jest prawomocny, że kwestia, czy ktoś jest czy nie jest sędzią, nie jest sprawą cywilną, lecz publicznoprawną i nie można do niej stosować procedury cywilnej.

Sędziowie są także pracownikami, więc np. pensji czy premii mogą dochodzić na drodze cywilnej. Swego sędziowskiego statusu już nie. Dlatego czas ochłonąć i trzymać się starych zasad. Prawo to nie kogel-mogel.