Ministerstwo Sprawiedliwości chce zakazać orzekającym w nich sędziom dodatkowej pracy zarobkowej, a także obniżyć wiek, do którego sędziowie mogą orzekać, do 65 lat. Czy to zemsta za jednoznaczne opowiedzenie się po stronie Trybunału Konstytucyjnego w sporze z rządem, czy też zmiany mogą mieć swoje racjonalne uzasadnienie?

Nie jest tajemnicą, że wielu sędziów Sądu Najwyższego wykłada też na wyższych uczelniach (często nawet kilku) czy w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury, i to zajmuje im sporą część aktywności zawodowej, a nieocenieni w orzekaniu stają się sędziowscy asystenci. I taka sytuacja może mieć wpływ na sprawność orzekania. A argumenty, że sędzia się w ten sposób rozwija, są mało przekonujące, kiedy wykłada nie w jednej, ale na kilku uczelniach. A do sali sądowej wchodzi kilka razy w miesiącu. Nie wiadomo zatem, czy orzekanie traktują jako drugi zawód, a najpierw są profesorami, naukowcami, wykładowcami itd.

Mało zrozumiały wydaje się natomiast pomysł, aby sędziowie SN i NSA przechodzili w stan spoczynku w wieku 65 lat. Taka zmiana oznacza bowiem, że z dnia na dzień blisko 40 proc. sędziów SN i 25 proc. NSA może przestać orzekać.

Do tych instytucji trafiają najbardziej doświadczeni sędziowie, z ogromnym bagażem doświadczenia orzeczniczego, ale też życiowego. W odróżnieniu od wielu innych profesji, w tej wiek jest zaletą, a nie wadą. Nasz system wymiaru sprawiedliwości jest ponadto tak skonstruowany, że pokonywanie szczebli kariery sędziowskiej wymaga czasu. Wydaje mi się, że taka zmiana byłaby zbyt radykalna, niepotrzebna, osłabiająca wymiar sprawiedliwości, a nowy duch, nowa jakość byłyby iluzoryczne.

Zapraszam do lektury najnowszej „Rzeczy o Prawie".