Martin Schulz walczy o przetrwanie

Szef PE walczy o przetrwanie. Jego dni wydają się policzone.

Aktualizacja: 13.07.2016 18:51 Publikacja: 12.07.2016 19:25

Martin Schulz

Martin Schulz

Foto: AFP

Przewodniczący Parlamentu Europejskiego ma jednego naprawdę szczerego zwolennika w Brukseli: Jeana-Claude'a Junckera, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. We wspólnych wywiadach udzielonych ostatnio czołowym mediom niemieckim (tygodnikowi „Spiegel" i dziennikowi „Bild") mówią o swojej wieloletniej przyjaźni, zbliżonej wizji Europy, wreszcie o konieczności stabilności na szczytach władzy. Ten ostatni element obecny jest tylko w wypowiedzi Junckera, bo Schulzowi trudno oficjalnie komentować swoje ambicje. Luksemburczyk pytany, czy Niemiec powinien pozostać na stanowisku szefa PE na kolejną 2,5-roczną kadencję, odpowiada twierdząco. I wyjaśnia: Europa potrzebuje stabilności. I dodaje, że to samo dotyczy Donalda Tuska na czele Rady Europejskiej.

Tyle że te dwa przypadki, Schulza i Tuska, są zupełnie odmienne, zarówno z punktu widzenia politycznego, jak i prawnego, a także dotychczasowej praktyki, o czym dalej w tekście. Fakt, że Juncker je powiązał, przy milczącym wsparciu Schulza, oznacza, że taka jest strategia przetrwania niemieckiego socjalisty na stanowisku szefa PE. Albo innym wysokim stanowisku w UE, o czym od dawna krążą pogłoski w Brukseli. W obecnej sytuacji będzie to jednak bardzo trudne, bo wsparcie dla Schulza i jego przyjaciela Junckera znacząco się zmniejszyło. Obaj są uznawani za przedstawicieli brukselskich elit, których pomysły trafiają na opór społeczeństw państw Unii. I obaj wyjątkowo zdenerwowali część rządów swoją agresywną reakcją na negatywny wynik referendum w Wielkiej Brytanii.

Martin Schulz jest eurodeputowanym od 22 lat. W Niemczech jego kariera polityczna doszła tylko do szczebla lokalnego, a najważniejszą jej część związał już z Parlamentem Europejskim. Powoli zyskiwał tam na znaczeniu, aż w końcu doceniony za swoją niespożytą energię i talent oratorski stanął w 2004 roku na czele frakcji europejskich socjalistów. W 2012 roku został wybrany na szefa Parlamentu Europejskiego. Był to naturalny skutek porozumienia między dwiema największymi grupami politycznymi – chadekami i socjalistami – które podzieliły się kadencją po połowie: przez pierwsze 2,5 roku szefem Parlamentu był Jerzy Buzek, przez kolejne 2,5 roku Martin Schulz. Po wyborach do PE w 2014 roku również zawarto takie porozumienie. Nastąpiła jednak rzecz niezwykła i po raz pierwszy ten sam polityk miał pozostawać na stanowisku szefa PE przez dwie kolejne połówki kadencji. Schulz wywalczył bowiem dla siebie znów 2,5 roku jako „nagrodę pocieszenia". Kluczowe okazało się poparcie Berlina i niemieckich chadeków, którzy zgodzili się, że lepszy Niemiec, nawet jeśli socjalista, na tym ważnym stanowisku. Niemieccy socjaliści z kolei uznali, że chorobliwie ambitny Schulz powinien pozostać w Brukseli, bo w krajowej polityce mógłby dla nich stanowić konkurencję. Znacząco zyskał na popularności w czasie kampanii wyborczej do PE, gdy był kandydatem europejskich socjalistów na szefa Komisji Europejskiej. Wymyślony przez niego i kilku kolegów w Brukseli proces tzw. Spitzenkandidaten, czyli europejskich kandydatów na szefa KE, pozbawił szefów państw i rządów władzy w tej dziedzinie. Według unijnych traktatów to Rada Europejska mianuje szefa KE, ale tym razem został im on narzucony w procesie Spitzenkandidaten, w czym ogromna zasługa Schulza. Tyle że to nie on, na co miał ogromne nadzieje, został szefem KE, bo socjaliści przegrali z chadekami wybory do PE w skali europejskiej. Przewodniczącym Komisji został więc Juncker. Schulz liczył jeszcze na stanowisko szefa unijnej dyplomacji i pierwszego wiceprzewodniczącego KE. Ostatecznie jednak Luksemburczyk zrozumiał, że to niemożliwe, głównie wskutek oporu Merkel, i na czele Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych stanęła Federica Mogherini. Stąd otrzymał nagrodę pocieszenia w postaci kolejnych 2,5 roku na stanowisku szefa Parlamentu. Wydawało się, że już ostatnie. Ale z czasem okazało się, że Schulz chciałby więcej, bo perspektywa kariery w Niemczech się oddala. Na razie słyszy „nie".

Decyzja musi zapaść po wakacjach, bo połówkowa kadencja szefa PE trwa tylko do stycznia 2017 roku. Na wrzesień szef chadeków w PE Manfred Weber zaprosił do siebie do Bawarii wszystkich wiceprzewodniczących Europejskiej Partii Ludowej na dyskusję na ten temat. Ostatnio nastroje są wojownicze: chadecy niemieccy nie kryją swojej negatywnej opinii o Schulzu i przywołują porozumienie z początku kadencji. A tam czarno na białym jest napisane, że po 2,5 roku Schulz ustępuje i to chadecy wskazują nowego przewodniczącego. To argument prawny. Ale są też przyczyny charakterologiczne. Schulz niewątpliwie zwiększył znaczenie PE, ale kosztem ogromnego upolitycznienia jego stanowiska. Tradycyjnie szef Parlamentu, inaczej niż np. marszałek Sejmu, starał się być apolityczny. To model zaczerpnięty z Wielkiej Brytanii. Schulz natomiast nie ukrywał swoich socjalistycznych poglądów, forsował je, jak choćby w daleko posuniętej krytyce sytuacji w Polsce wokół Trybunału Konstytucyjnego. Wreszcie gdzie się dało wspierał swoich ludzi na wysokich stanowiskach w administracji parlamentarnej. To napotyka ogromne niezadowolenie w szeregach chadeków. Byłoby to jednak zbyt mało, żeby zakończyć karierę Schulza. Kluczowy jest pogląd Angeli Merkel. I ostatnio wygląda na to, że w Berlinie Schulz poparcia już nie ma. – Chwieje się niemiecka koalicja chadeków z socjalistami i Merkel nie chce wzmacniać Schulza – mówi nieoficjalnie nasz rozmówca, ważny eurodeputowany EPL. Chadecy w PE dostali więc zielone światło na zablokowanie socjalisty. Na ich zachowanie ma wpływ powszechne niezadowolenie wielu stolic UE z reakcji przewodniczącego PE na negatywny wynik referendum w Wielkiej Brytanii. Podczas gdy Angela Merkel łagodziła ton i apelowała o więcej czasu dla Londynu, Schulz i jego niemieccy koledzy z SPD żądali od Camerona szybkiego złożenia wniosku i wyjścia z UE. Jakby tylko czekali na pozbycie się Brytyjczyków i ułożenie Unii po swojemu. Czyli dokonanie zmian traktatowych i ściślejszą integrację.

Schulz wie, że jego pozycja osłabła, stąd wspólna z Junckerem ofensywa. Wywiady dla niemieckich gazet nie są przypadkowe: przecież żadna redakcja nie wpadłaby na pomysł poproszenia dwóch czołowych polityków o wspólną rozmowę. Stąd też pojawiające się od kilku miesięcy odniesienia do Tuska. Coraz częściej politycy socjalistyczni wskazują, że jeśli mieliby ustąpić chadekowi na stanowisku szefa PE, to Tusk powinien zakończyć swoją europejską karierę po pierwszej 2,5-rocznej kadencji. Bo w czworokącie wysokich stanowisk – szefowie Rady Europejskiej, Parlamentu, Komisji oraz unijnej dyplomacji – musi być zachowana równowaga. Czyli skoro na czele Komisji i Parlamentu będą chadecy, szefową dyplomacji jest socjalistka, to szefem rady też powinien być socjalista. Oczywiście nie Schulz, bo on nigdy nie był premierem, a tylko były szef rządu może uzyskać większościowe poparcie premierów i prezydentów na czele Rady. Ale Schulz wyraźnie wysyła sygnał: jeśli chcecie stabilizacji w Radzie, a wielu teraz skłania się ku takiemu poglądowi, to ja powinienem pozostać na czele PE.

Tyle że taka transakcja wiązana nie ma żadnego uzasadnienia ani też precedensu w przeszłości. Równowaga polityczno-geograficzno-płciowa miała być zapewniana w trójkącie. Przy czym szefem Komisji zostawał przedstawiciel grupy politycznej, która zdobyła najwięcej głosów w wyborach do PE, szefem Rady kandydat wybrany przez premierów i prezydentów, teoretycznie też pochodzący z największej grupy. A szefem dyplomacji dla równowagi socjalista. Natomiast wybory przewodniczącego PE były suwerenną decyzją eurodeputowanych, podejmowaną w oderwaniu od tej układanki. Nie znaczy to, że Tusk musi zachować swoje stanowisko. Ale zmiana nie powinna być wiązana z przyszłością Schulza.

W Brukseli ciągle żywy jest też inny scenariusz, o którym pogłoski krążyły wiele miesięcy temu. Według niego Schulz miał się umówić z Junckerem, że ten drugi w połowie zrezygnuje ze stanowiska szefa KE, oddając je Schulzowi. A sam zostanie szefem Rady na miejsce Tuska. Było to jednak w czasach, gdy poparcie polityczne dla byłego premiera Polski w stolicach UE było mniejsze niż dla Junckera. Po referendum brytyjskim sytuacja się odwróciła. Niewykluczony jest co prawda scenariusz rezygnacji szefa Komisji Europejskiej w połowie kadencji, ale raczej z przyczyn zdrowotnych. On sam chciałby pewnie, żeby zastąpił go wtedy jego przyjaciel Schulz. Do tego jednak jest potrzeba decyzja stolic, o którą może być trudno.

Przewodniczący Parlamentu Europejskiego ma jednego naprawdę szczerego zwolennika w Brukseli: Jeana-Claude'a Junckera, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. We wspólnych wywiadach udzielonych ostatnio czołowym mediom niemieckim (tygodnikowi „Spiegel" i dziennikowi „Bild") mówią o swojej wieloletniej przyjaźni, zbliżonej wizji Europy, wreszcie o konieczności stabilności na szczytach władzy. Ten ostatni element obecny jest tylko w wypowiedzi Junckera, bo Schulzowi trudno oficjalnie komentować swoje ambicje. Luksemburczyk pytany, czy Niemiec powinien pozostać na stanowisku szefa PE na kolejną 2,5-roczną kadencję, odpowiada twierdząco. I wyjaśnia: Europa potrzebuje stabilności. I dodaje, że to samo dotyczy Donalda Tuska na czele Rady Europejskiej.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej