Wczorajszy sondaż dla „Rzeczpospolitej" pokazał, że wiele musiało się zmienić, by wszystko pozostało po staremu. Jeśli uwzględnić normalną w tego typu badaniach tolerancję 2–3 procent, to wyniki poparcia dla partii politycznych w marcu 2018 roku prawie dokładnie pokrywałyby się z oficjalnymi wynikami wyborów parlamentarnych z jesieni 2015. Nie oznacza to jednak, że sympatie społeczne przez te prawie 30 miesięcy nie fluktuowały. Przeciwnie, byliśmy świadkami znaczącego wzrostu poparcia dla PiS (i na początku 2016 roku Nowoczesnej) oraz poważnych kłopotów PO. Ale dzisiaj sytuacja zdaje się wracać do stanu z 2015 roku, to zaś oznacza, że w ostatnim czasie musiało nastąpić wyraźne tąpnięcie notowań partii rządzącej i powolna odbudowa opozycji (szczególnie PO i SLD).
Defensywa i narożnik
Pokrywa się to z codziennym oglądem życia publicznego – od kilku tygodni PiS jest w defensywie. O ile przez pierwsze dwa lata swoich rządów to ono narzucało agendę polityczną i spychało przeciwników do narożnika, o tyle od pewnego czasu jego liderzy muszą gasić pożary, które sami wzniecili. Najwyżej postawieni politycy rządowi wpędzają swój obóz w poważne tarapaty. Jeśli premier w międzynarodowym towarzystwie najważniejszych ludzi na świecie wspomina o „żydowskich sprawcach" Holokaustu, a wicepremier skarży się w radiu, że z kilkunastotysięczną pensją miał problemy, by „dotrwać do pierwszego", to znaczy, że władza znalazła się w poważnych tarapatach i ostatnie sondaże odnotowują, że wyborcy to „doceniają".
Być może jest to zwyczajne zmęczenie, które następuje po mniej więcej połowie kadencji. Tort został całkowicie przejęty od poprzedników i zaczyna się walka o jego dzielenie w ramach nowych jego konsumentów. Wówczas opozycja znika z pola widzenia, a najważniejszy konkurent siedzi obok w sali posiedzeń rządu. Skraca się wówczas perspektywa: nie widzi się wyborców, opozycji, zagranicy; w umyśle pozostaje jedynie przeciwnik w ramach tego samego obozu politycznego. Chce mu się albo odebrać zbyt duży kawałek państwowego tortu, ale uniemożliwić odebranie naszego kawałka. Najważniejsza wojna jest od tej pory wojną domową, a opozycyjne partie oraz takież media mogą być w tej walce bardzo pożyteczne.
Ale być może przyczyną tego zaślepienia i nieudolności, które widzimy w PiS od kilku tygodni, jest coś więcej: walka o schedę po Jarosławie Kaczyńskim. Jeśli prawdziwe są informacje, że na swego następcę, któremu chce zostawić swe „nowogrodzkie królestwo", wyznaczył Mateusza Morawieckiego, to dziś nastał czas wykończenia wszystkich jego potencjalnych konkurentów. Tym należałoby tłumaczyć obecne problemy Antoniego Macierewicza, który nagle okazał się najbardziej rozrzutnym z ministrów (co oficjalnie potwierdziła informacja z MON, kierowanego przez Mariusza Błaszczaka, czyli alter ego samego prezesa); tym także można byłoby wyjaśnić zaciskającą się pętlę wokół szyi Mariusza Kamińskiego; tym wreszcie tłumaczyć należałoby niedawną dymisję Beaty Szydło oraz nadciągającą rozprawę ze Zbigniewem Ziobrą.
Pierwsza trójka
Tak się składa, że pierwsza trójka to wiceprezesi PiS, a ostatni z wymienionych to były pisowski delfin, a obecnie jeden z najmocniejszych ministrów i najbardziej popularnych polityków obozu władzy.