Wody jeszcze nie pij, ale używaj po trosze wina dla żołądka twego i częstych chorób twoich" – pisał Paweł Apostoł w pierwszym liście do Tymoteusza (V: 23). A więc: pić czy nie pić?
Misjonarze zdrowego trybu życia nękają „niewiernych" upominaniem, że wino to alkohol, a alkohol – wiadomo: wino to bomba kaloryczna, wróg aktywności fizycznej, podstępny nieprzyjaciel rujnujący budżet domowy, psychikę itd., itp. Ludzie bez rozwiniętego instynktu stadnego, niegustujący w owczym pędzie, a żądni rzetelnej wiedzy o zaletach i wadach dionizjaku, powinni zacząć od lektury książki w rodzaju „Vin, mon ami ou le Régime plaisir" (Marie-Reine de Jaham, Jacques Bordelais, Editions Robert Laffont, Paris 1991) albo jednej z wielu podobnych. Ci „rzetelnicy" z łatwością się przekonają, że wino to nie tylko alkohol, mikroelementy, witaminy, przeciwutleniacze, resweratrol, czyli miotła czyszcząca żyły i arterie, ale także „przyjemna asceza", wyrafinowanie jako przeciwieństwo prostactwa oraz kawał historii.
Z kolei misjonarze wyznania dionizyjskiego nawracają na tę wiarę już od antyku. Grecki lekarz Hipokrates w V wieku przed Chrystusem stosował wino jako środek antyseptyczny, moczopędny i uspokajający. Rzymski lekarz Galen w II wieku po Chrystusie ordynował leki na bazie wina i opisał jego lecznicze właściwości w dziele „De Sanitate Tuenda". Theophrastus Bombastus von Hohenheim, szerzej znany jako Paracelsus (1493–1541), alchemik i lekarz z Salzburga, twierdził, że „wino, w zależności od dawki, jest pożywieniem, lekiem albo trucizną". Anonimowy żydowski lekarz żyjący w Polsce, autor „Przewodnika po drzewie żywota" wydrukowanego w 1613 r., napisał w nim: „Lecz zbytniego picia wina człowiek najbardziej winien się wystrzegać, bowiem od nadmiaru wina pochodzi wiele chorób, atoli jego niewielka ilość jest bardzo zdrowa. Czyni człowieka wesołym, rozjaśnia rozum i daje moc wszystkim członkom. Jak mawiał Król Salomon, pokój z nim: jajin jesamax levan ejnos, co się przekłada jako: by wino rozweselało serce człowieka".
Przed XIX-wieczną rewolucją przemysłową wytwarzanie leków na bazie wina gwarantowało większą aseptyczność, niż gdyby podstawowym składnikiem medykamentów była woda. Louis Pasteur (1822–1895), ojciec mikrobiologii, oznajmił: „Wino jest najzdrowszym i najbardziej higienicznym ze wszystkich napojów". Tę opinię znakomitego francuskiego badacza szerzyli na półkuli południowej (winobranie w marcu) tzw. australijscy winni lekarze. Od końca XVIII stulecia wielomiesięczne podróże żaglowcami do Australii zbierały śmiertelne żniwo. W 1814 r. gubernator Macquarie zlecił doktorowi Williamowi Redfernowi zajęcie się sprawą; ten z kolei zalecił, aby pasażerowie wypijali codziennie
125 mililitrów wina, praktycznie dwa kieliszki, co miało zapobiegać szkorbutowi. I zapobiegało. Dr Redfern nie poprzestał na własnej wytycznej – założył winnicę koło Sydney, a wielu australijskich lekarzy, a ściślej rzecz biorąc lekarzy brytyjskich, którzy emigrowali do Australii, szło w jego ślady.