Zastosowane środki bezpieczeństwa pierwotnie przewidziano na przyjazd samego Donalda Trumpa. Nasuwa się jednak pytanie, czy nie były one przesadne?
Niestety, historia amerykańskiej prezydentury uczy, że agenci Secret Service mają powody, by przyjmować wszystkie, nawet najbardziej niezwykłe scenariusze zamachu. Praca prezydenta Stanów Zjednoczonych należy bowiem do najbezpieczniejszych zawodów świata. Zdumiewać przy tym może, że tak wielu ludzi obsesyjnie o nią walczy.
Amerykańscy prezydenci są od ponad dwóch stuleci obiektem nieustannej nienawiści licznych środowisk ekstremistycznych i niezliczonej liczby szaleńców. Przykładem jest aż 17 śledztw w sprawie organizacji zamachów na prezydenta Baracka Obamę i kilka gróźb pod adresem jego żony.
Tylko w ciągu ostatnich stu lat udaremniono 24 bardzo poważne próby zamachów na urzędujących prezydentów. Nie wiemy jednak, jak wiele takich prób zostało utajnionych przed opinią publiczną ze względu na dobro śledztwa lub bezpieczeństwo narodowe. Niestety, w historii Stanów Zjednoczonych aż cztery próby zamachów okazały się skuteczne. Wszyscy czterej zabici prezydenci zginęli od kuli z broni palnej. Pierwszy z nich, Abraham Lincoln, został zastrzelony 14 kwietnia 1865 r. przez 26-letniego aktora Johna W. Bootha. Amerykanie byli przekonani, że taka potworność już się nie powtórzy. Jednak koszmar powrócił zaledwie 16 lat później, kiedy 2 lipca 1881 r. na stacji kolejowej Baltimore-Potomac niejaki Charles J. Guiteau oddał dwa strzały z rewolweru 442 Webley w plecy Jamesa A. Garfielda. Prezydent zmarł od ran postrzałowych 19 września 1881 r. w Elberon. Nadal jednak odpowiednio nie wzmocniono ochrony głowy państwa. Dopiero w 1901 r., po zamachu na prezydenta Williama McKinleya, dokonanym przez anarchistę polskiego pochodzenia Leona Czołgosza (dziś mija 118. rocznica tego wydarzenia), do ochrony prezydenta i jego rodziny skierowano agentów Tajnej Służby Stanów Zjednoczonych (The United States Secret Service), którym niemal od razu udało się udaremnić zamach na kolejnego prezydenta – Theodore'a Roosevelta.
Przez kolejne 62 lata agenci Secret Service skutecznie chronili życie swojego szefa. Jednak ich metody zawiodły 22 listopada 1963 r., kiedy na Dealey Plaza w Dallas dwa śmiertelne pociski przerwały na zawsze prezydenturę Johna F. Kennedy'ego. Po zamachu w Dallas agencja USSS znalazła się w ogniu krytyki ze strony mediów i polityków. Zabójstwo Kennedy'ego wymusiło zmianę niemal wszystkich procedur i znaczne zwiększenie środków na ochronę najważniejszych osób w państwie, co przyniosło wymierne efekty w udaremnieniu dwóch kolejnych zamachów, tym razem na prezydenta Richarda Nixona.