Joey Barge, 20-letni pracownik brytyjskiego call center, zdobył latem minionego roku międzynarodową sławę, gdy zbuntował się przeciwko zasadom ubioru obowiązującym w firmie, w tym długim spodniom nawet w upalne dni. Gdy Barge zjawił się w pracy w szortach, szef odesłał go do domu. Wkrótce potem 20-latek wrócił do biura – ubrany w różowo-czarną sukienkę mini, a jego sesja zdjęciowa w firmowej windzie, wraz z uwagami o ubraniowym równouprawnieniu odbiła się szerokim echem w mediach na świecie.
Swobodnie i wydajnie
Przypadek Barge'a wznowił – nie tylko w Wielkiej Brytanii – dyskusję o sensie i pożytkach z biurowego dress code'u. Temat ten powraca niemal każdego lata, tym bardziej że fale letnich upałów są w Europie coraz dłuższe, zwiększając uciążliwość przestrzegania tradycyjnych zasad ubioru. W tym roku brytyjski kongres związków zawodowych (UTC) zalecił pracodawcom, by w upalne dni łagodzili reguły dress code'u, nie wymagając od pracowników noszenia krawatów, marynarek, żakietów i rajstop.
Serwis BBC przypomina badania, w których 61 proc. pracowników stwierdziło, że dress code nie zwiększa ich produktywności. Niemal co drugi ocenił, że pracowałby bardziej wydajnie, mogąc nosić wygodne ubrania, a co ósmy rozważał nawet zmianę pracy ze względu na firmowe zasady ubioru.
W Polsce, gdzie korporacyjne zasady pojawiły się w latach 90. wraz z inwestorami z Zachodu, w sondażu TNS większość dorosłych Polaków trzy lata temu twierdziła, że pracownika biurowego powinien obowiązywać określony dress code, a krótkie spodnie, klapki, sandały czy bluzki na ramiączka są w pracy nieodpowiednie. Jedynie co piąty z badanych uznał, że wszystkie stroje są w biurze dozwolone.
Dzisiaj takich opinii może być jeszcze więcej, gdyż od tego czasu firmowe zasady wyraźnie się poluzowały, szczególnie w branżach, gdzie trudno o kandydatów do pracy, na czele z branżą IT.