Jako obywatele w coraz większym stopniu odwracamy się od partii politycznych, a co gorsza w ogóle od polityki, którą utożsamiamy z brutalną, międzypartyjną walką. Partie postrzegane są jako mało merytoryczne i skłócone. Prowadzą wyniszczające wojny plemienne, w które angażują zmanipulowanych wyborców. Rosnąca polaryzacja elektoratów generuje nienawiść.
Scena parlamentarna dawno przestała być forum wymiany argumentów i rywalizacji programowej, która mogłaby prowadzić do wdrażania najlepszych rozwiązań. Agresja wobec oponentów i starcia personalne, a zwłaszcza źle pojęta solidarność grupowa rodzą w obywatelach poczucie bezradności. Zarazem mało kto wierzy, by dało się odwrócić ten trend, a kolejne partie antysystemowe przegrywają w grze o ustalonych, brutalnych regułach. Taki los spotkał choćby Samoobronę czy Ruch Palikota, których debiut parlamentarny mógł przez pewien czas rodzić nadzieje na utrzymanie się w Sejmie w kolejnej kadencji.
Dlaczego jako społeczeństwo nie potrafimy sobie poradzić z tym fatum? Czemu kolejne nadzieje związane ze zmianą władzy okazują się płonne? Jakich narzędzi możemy i powinniśmy użyć, by skończyć z ową „partiokracją" i wymusić na rządzących realizację dobra wspólnego wszystkich obywateli? Celowo używam słowa „wymusić". Korekta zachowań poszczególnych aktorów to bowiem kwestia zmian o charakterze ustrojowym.
Po pierwsze, nie szkodzić
Te zależą jednak od woli rządzących, a w przypadku zmian w treści konstytucji dodatkowo od wsparcia części opozycji (potrzebna jest tu większość kwalifikowana 2/3 liczby głosów przy co najmniej połowie ustawowej liczby posłów). Stawia to pod znakiem zapytania sens referendum w sprawie zmiany konstytucji, gdyż w obecnej kadencji owej większości nie uda się uzyskać, a w następnej jest to również wielce wątpliwe. Cenne jest jednak na pewno podjęcie szerokiej dyskusji na temat podstaw konstrukcji państwa.
W debacie publicznej obecna jest tęsknota za klarownym ustrojem, a więc przejściem na system kanclerski albo prezydencki, wzorowany na konstytucji. Tak radykalna zmiana wymagałaby przyjęcia nowej ustawy zasadniczej, a nie tylko skorygowania obecnej. Scenariusz ten wydaje się jednak nie tylko najmniej prawdopodobny, ale też najbardziej ryzykowny. Pominąwszy bowiem samą techniczną trudność uzyskania konsensusu wokół projektu nowej konstytucji, trzeba realistycznie ocenić koszty takiego rozwiązania. Mogą być one wysokie, a na pewno są trudne do przewidzenia, bo sprawne funkcjonowanie państwa zależy od całej konfiguracji instytucjonalnej, nie zaś pojedynczych elementów, takich jak ośrodek władzy wykonawczej i jego relacje z innymi elementami systemu.