Wszystko wskazuje na to, że Polacy nie ulegli kampanijnej zagrywce prezydenta Bronisława Komorowskiego i niezbyt licznie udali się w niedzielę do urn referendalnych. Jednocześnie w piątek zdominowany przez PO Senat zagłosował przeciwko kolejnemu referendum – tym razem zaproponowanemu przez prezydenta Andrzeja Dudę.
„Omisiowiona" Kopacz
Decyzja Senatu i niedzielne głosowanie Polaków zakończyły jednak ten etap kampanii, w którym PO i PiS zastawiały na siebie wzajemnie pułapki z referendów. Teraz czas na prawdziwą walkę o władzę. Kampania referendalna żadnemu ugrupowaniu szczególnie nie pomogła.
Choć Platformie najbliżej było do poparcia postulatów poddanych pod głosowanie, to w partii zwyciężyło myślenie, by nie angażować się w referendum. Ewa Kopacz się obawiała, że frekwencja będzie marna, co zostanie uznane za porażkę Platformy. W ten sposób jednak partia zmarnowała szansę na mocny, programowy początek kampanii.
W tym czasie PO zajęła się układaniem list, co wzbudziło tak ogromne emocje, jak nigdy dotąd. Nowe listy pokazują, że Kopacz postawiła wszystko na jedną kartę. Chce budować kampanię wyłącznie na sprzeciwie wobec PiS, przyciągając do PO tych wszystkich, którzy stoją w kontrze do Jarosława Kaczyńskiego. Wszystko jedno, czy to ze względów ideowych – jak Grzegorz Napieralski – czy osobistych, jak Roman Giertych czy Ludwik Dorn.
Wieloletni działacze PO, marginalizowani albo usuwani z list wyborczych, by zrobić miejsce dla neofitów, zgrzytają zębami. Ale zrobić wiele nie mogą.