„Główni przywódcy demonstracji (...) są jawnie prorosyjskimi politykami, którzy używają wszelkich środków, by pozbawić (demokratycznej) legitymizacji serbskie próby osiągnięcia kompromisu w sprawie nowego statusu Kosowa. (...) Dlatego właśnie protesty rozpoczęto kilka dni przed ważnymi spotkaniami w sprawie dialogu z Prisztiną" – stwierdził serbski think tank Center for Euro-Atlantic Studies (CEAS).
– Rozpowszechnianie prymitywnej rusofobii – odpowiedział na to rosyjski ambasador w Belgradzie Aleksandr Bocan-Charczenko.
Ale w sobotę policja złapała na manifestacji jednego z jej przywódców, skrajnie nacjonalistycznego deputowanego parlamentu Srdjana Nogo znanego ze swych prorosyjskich sympatii. Na niego m.in. wskazywał wcześniej CEAS, jako na jednego z inicjatorów rozruchów.
Demonstracje, które przeradzają się w gwałtowne starcia z policją, zaczęły się, gdy prezydent ogłosił zaostrzenie przepisów przeciw epidemii, w tym wprowadzenie godziny policyjnej w czasie weekendu. Władze tłumaczyły się złą sytuacją epidemiologiczną. Opozycja oskarżyła Aleksandara Vučicia o to, że sam doprowadził do tego. Władze bowiem zniosły w maju większość przepisów (w tym zezwoliły na udział publiczności w meczach), gdyż chciały 21 czerwca przeprowadzić wybory parlamentarne.
Zakończyły się one zwycięstwem partii Vučicia. Ale cena za otrzymanie demokratycznej legitymacji na rozmowy z Kosowem okazała się ogromna.