Taki przekaz popłynął z Pjongjangu we wtorek po wystrzeleniu kolejnej północnokoreańskiej rakiety w kierunku związanych z USA sąsiadów. Rakieta, zapewne nieprzypadkowo wystrzelona w dniu amerykańskiego święta narodowego, wylądowała w Morzu Japońskim, mniej niż 1000 km od miejsca wystrzelenia. Jak to zwykle bywa z pociskami Kima, nie wyrządziła szkód. Ale nie o to chodziło. Komunistyczny przywódca nie pozwala zapomnieć połowie świata, że dysponuje bronią, która może zagrozić. Prawie przy każdym wystrzeleniu rakiety pojawiają się zapewnienia, że jest ona doskonalsza od poprzednio wystrzelonej. I przede wszystkim – że ma większy zasięg.

Tym razem ma być to, jak twierdzi propaganda północnokoreańska, zasięg już nieograniczony, globalny.

W to oczywiście nikt nie wierzy. Ale zapewnienia reżimu, że uniosła się na wysokość 2800 km (poprzednia 2100 km) już traktuje się jako prawdopodobne. Jak podawała telewizja CNN, uświadamia to Waszyngtonowi, że Pjongjang może być w stanie wystrzelić rakietę, której zasięg obejmuje zachodnie wybrzeża Stanów Zjednoczonych.

Z Korei Północnej do Kalifornii jest 9,5 tys. kilometrów. Rakieta KN-14 (zwana też Hwasong-14), której parametry przedstawiła CNN, ma szacowany zasięg 8 tys. km, ale teoretycznie może przelecieć nawet 10 tys. km.

„Czy ten człowiek [Kim Dzong Un] nie ma nic lepszego do roboty w swoim życiu" – skomentował na Twitterze prezydent USA Donald Trump. Wyraził też wątpliwość, czy proamerykańscy sąsiedzi Kima, Japonia i Korea Południowa, długo jeszcze będą znosili próby rakietowe. Jego zdaniem i Chiny mogą zechcieć „skończyć z tym nonsensem raz na zawsze".