Na widok sondażu opublikowanego przez portal Publico elity w Madrycie musi oblewać zimny pot. Wynika z niego, że Podemos – skrajnie lewicowe ugrupowanie Pablo Iglesiasa – dzięki negocjowanemu obecnie porozumieniu z postkomunistyczną Izquierda Unida stanie się największą siłą po lewej stronie hiszpańskiej sceny politycznej.
Zamiast obecnych 71 deputowanych (na 350 w Kortezach) miałoby uzyskać po wyborach za dwa miesiące 92, podczas gdy współrządząca od 1978 r. tradycyjna socjalistyczna partia PSOE ograniczyłaby swój stan posiadania z 90 do 72 posłów. W ten sposób ugrupowanie, które otwarcie chce iść w ślady greckiej Syrizy, ustępowałoby już tylko Partii Ludowej (PP) odchodzącego premiera Mariano Rajoya. Ten w czerwcowych wyborach mógłby liczyć na 110 deputowanych (obecnie 123).
Kręta droga do władzy
– Cel Pablo Iglesiasa jest jasny – chce, aby jego ugrupowanie stało się główną siłą opozycyjną wobec prawicy – mówi „Rz" Pablo Simon, wydawca popularnego bloga Politikon.es.
Po raz pierwszy od przywrócenia demokracji w 1978 r. wybory z 20 grudnia nie dały absolutnej większości ani PP, ani PSOE. Oba ugrupowania skompromitowały liczne afery korupcyjne, a także kryzys finansowy, który pogrążył w biedzie miliony poddanych Filipa VI. Młodzi, często bezrobotni, Hiszpanie postawili albo na Podemos, albo inne populistyczne ugrupowanie – prawicowe Ciudanos. W kraju, który nie przywykł do rządów koalicyjnych, taki układ uniemożliwił zbudowanie większości parlamentarnej. Król został więc zmuszony do wyznaczenia we wtorek kolejnych wyborów na 26 czerwca.
Droga do władzy Podemosu może okazać się w rzeczywistości dłuższa, niż sugeruje sondaż Publico.