Myślę, że tak, ale trzeba pamiętać o jednej rzeczy, tak jak nominacja do Oscara nie oznacza zdobycia tej nagrody, tak nominacja na listę wyborczą do Parlamentu Europejskiego, nie oznacza zdobycia mandatu. Na razie mamy do czynienia z przeglądem intencji, kto rzeczywiście zdobędzie mandat, nie zależy od partii politycznej, tylko od wyborców.
Mandaty wędrują w tej ordynacji, więc to, że PiS miało trzy mandaty w danym okręgu, to nie znaczy, że teraz będzie miało trzy. Na ile istotna będzie rywalizacja wewnątrz list? Nie jest tak, że w przypadku Koalicji Europejskiej i w przypadku PiS, rywalizacja wewnątrz list jest intencjonalnie budowana tak, by podbić wynik całej listy?
I słusznie, dlatego, że rywalizacja wewnętrzna na liście będzie obecna i pewnie będzie dość silna. Z punktu widzenia frekwencji wyborczej ma dobry wpływ, bo rywalizacja przysparza wyborców, wzbudza większe zainteresowanie. Na pewno jak już poznamy kształt list, to przekonamy się jakie tam będą wewnętrzne targi i rywalizacje, ale to dobrze dla wyborów.
Dla Koalicji i dla PiS pewnie też, ale dla niektórych mniejszych partii w Koalicji Europejskiej, w której się znajdą, to ta rywalizacja może sprawić, że jedynka nie będzie wcale biorąca.
Oczywiście, że tak. Jeżeli ktoś myśli, że wystarczy nominacja partii politycznej, czy komitetu wyborczego, to mało i zwłaszcza w Koalicji Europejskiej, jak już oficjalnie powstanie, to przecież tam będą kandydaci z różnych ugrupowań partyjnych, tam będzie autentyczna konkurencja i bardzo dobrze, bo będzie to zwiększać frekwencję.
Czy jest pan bliżej decyzji o starcie? Przedtem mówił pan publicznie o względach rodzinnych.