– My, Europa, możemy pomóc w zmianie rządów Wenezueli – oświadczył jeden z inicjatorów rezolucji, hiszpański deputowany Esteban Gonzalez Pons.
Ale rządy największych państw europejskich – Francji, Niemiec i samej Hiszpanii – jeszcze w poniedziałek postawiły Nicolasowi Maduro ultimatum, dając mu osiem dni na ogłoszenie terminu nowych wyborów prezydenckich. Lider Wenezueli odrzucił jednak jakąkolwiek możliwość ponownego głosowania, oświadczając, że odbędzie się ono nie wcześniej niż w 2025 r. (wtedy jego zdaniem upływa kadencja).
Jakby miał mało kłopotów, to od początku tygodnia rozpoczęto w Wenezueli prześladowanie zagranicznych korespondentów. Najpierw deportowano dwóch dziennikarzy z Chile, później aresztowano trójkę z hiszpańskiej agencji EFE i w końcu dwóch z francuskiego programu telewizyjnego Quotidien.
Pionki na szachownicy
Następca Chaveza cały czas próbuje przedstawić konflikt wewnętrzny – wywołany tragiczną sytuacją gospodarczą kraju – jako zewnętrzną interwencję. – Jeśli celem USA jest inwazja, to będą tu miały taki Wietnam, jakiego nawet nie potrafią sobie wyobrazić – oświadczył Maduro pod adresem Waszyngtonu. Atak na USA jest spowodowany tym, że Waszyngton już uznał za tymczasowego prezydenta Wenezueli przywódcę opozycji i przewodniczącego parlamentu Juana Guaido. Zaczął też blokować aktywa należące do rządu Maduro.
Ogłaszając zagrożenie ze strony USA, Maduro wezwał pod broń ok. 50 tys. „pospolitego ruszenia” – nie jest jasne, czy są to rezerwiści armii, czy też członkowie band „los colectivos”, które wspierają obecny reżim. Jednocześnie dowództwo wenezuelskiej armii cały czas go wspiera, ogłaszając, że to, co robi opozycja, to „część wojny hybrydowej, która ma usprawiedliwić amerykańską interwencję”. Guaido jednak zapewnia, że „prowadzi niejawne rozmowy z generałami”, jednak nie wiadomo, z kim i z jakim rezultatem.