W niedzielę wieczorem w centrum Budapesztu znowu zbierali się przeciwnicy rządu. Wrócili po sobotniej przerwie.
„Idź do diabła, Orbán”, „Mamy dość”, „Dyktator” – takie okrzyki wznosiło od późnego wieczora do piątku w stolicy około 3 tys. demonstrantów protestujących przeciwko „niewolniczej ustawie”, jak nazwano nowelizację prawa pracy.
Uchwalona w środę zwiększa z 250 do 400, nieobowiązkowych w założeniu, liczbę godzin nadliczbowych, przy czym ich rozliczenie możliwe będzie w okresie trzech lat. Przyjęciu tej ustawy towarzyszył w parlamencie chaos i protesty. Podobnie było z ustawą dotyczącą reformy sądownictwa administracyjnego. Polega na tym, że każdy sędzia administracyjny jest mianowany przez ministra sprawiedliwości i całkowicie od niego zależny. Opozycja zablokowała przewodniczącemu parlamentu dostęp do jego stałego miejsca, więc prowadził obrady z ław poselskich, co z kolei prowadzi do zarzutów opozycji o nielegalności uchwalonych ustaw przez większość, jaką ma Fidesz. Pierwsze protesty miały miejsce jeszcze przed uchwaleniem nowelizacji prawa pracy. W nocy ze środy na czwartek rozpoczęły się gwałtowne demonstracje.
Znowu o Sorosu
– Uczestniczyli w nich agresywni polityczni aktywiści oraz wiele osób znajdujących się na liście płac George’a Sorosa – wyjaśniło w odpowiedzi na pytania „Rzeczpospolitej” rządowe Biuro Międzynarodowej Komunikacji, dodając, że w czasie demonstracji prezentowano „otwartą nienawiść do chrześcijaństwa”.
W czwartek i piątek doszło w Budapeszcie do starcia z policją, był gaz łzawiący i regularne walki, dziesiątki aresztowanych demonstrantów i rannych policjantów.