Rz: Jest pan ratownikiem GOPR. Czy zdarzyło się panu uratować komuś życie?
Paweł Surmacz: Tak, i to nie tylko w górach, ale także w sądzie. Zawsze noszę ze sobą w teczce zestaw pierwszej pomocy. Kiedyś przydał się, gdy oczekiwałem na rozpoczęcie posiedzenia. Obok toczyła się sprawa, chyba o dział spadku. Starsza pani zasłabła, a mnie udało się udzielić jej pierwszej pomocy. Innym razem na weselu reanimowałem osobę po rozległym zawale. Robiłem masaż serca aż do przyjazdu karetki. Udało się, bo ta osoba przeżyła.
Która z akcji ratunkowych w górach najbardziej utkwiła panu w pamięci?
Ratowaliśmy parę skitourowców. Kobieta uszkodziła sobie nogę. W tym czasie zmieniła się pogoda. Musieliśmy prowadzić akcję w bardzo trudnych warunkach, przy zagrożeniu lawinowym. Samo torowanie trasy zajęło nam dużo czasu. Zapadaliśmy się, choć byliśmy na nartach. A ciągnęliśmy jeszcze akię.
Bieszczady są często niedoceniane. Niebezpieczne są tu zwłaszcza odległości, szczególnie zimą. Łatwo można przecenić swoje możliwości, bo pogoda szybko się zmienia. We mgle czy w śnieżycy łatwo stracić orientację.