Dywizjon 303 razy dwa

Liczba zestrzeleń: 126. Przy zaledwie 8 samolotach strat własnych. Nawet jeśli ta liczba jest zawyżona, to i tak polscy piloci zapracowali na miano bohaterów. Żaden inny dywizjon aż tak skutecznie nie bronił Wysp Brytyjskich przed nalotami Luftwaffe w 1940 r.

Aktualizacja: 09.09.2018 12:54 Publikacja: 09.09.2018 00:01

Choć polski „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” w reżyserii Denisa Delicia sprawia wrażenie ciut pate

Choć polski „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” w reżyserii Denisa Delicia sprawia wrażenie ciut patetycznej laurki, to zachwycają w nim pocztówkowe zdjęcia oraz świetnie zrealizowane sceny walk powietrznych

Foto: B. Mrozowski

Nic dziwnego, że jeszcze w czasie wojny Arkady Fiedler upamiętnił ich dokonania w swojej najsłynniejszej książce. W 1969 r. nakręcono widowiskową „Bitwę o Anglię" i na tym się skończyło. W efekcie współcześni młodzi Brytyjczycy o dokonaniach Polaków często nawet nie słyszeli, a ich rówieśnicy znad Wisły znają jedynie kilka podstawowych faktów.

Teraz to się zmieni. Do kin trafiły – w bardzo krótkim odstępie czasu – dwa filmy opowiadające o słynnym dywizjonie. Czemu aż dwa? Dziś trudno stwierdzić, czy to przypadek czy też celowe działanie. Faktem jest, że na świecie często dochodzi do podobnych sytuacji. Kiedyś niemal równocześnie nakręcono „Wyatta Earpa" i „Tombstone", dwa westerny opowiadające o tej samej strzelaninie w Corralu O.K. Z kolei równo 20 lat temu animowana „Mrówka Z" rywalizowała z komputerowym „Dawno temu w trawie", zaś „Dzień zagłady" musiał zmierzyć się z „Armageddonem". Na szczęście widz na tym nie traci. Ma wybór i może zobaczyć dowolny film. Jeśli obejrzy oba, niewątpliwie dowie się o dywizjonie więcej, ale wyjdzie z kina nieco zmieszany, ponieważ są to dwie różne opowieści o lotnikach.

Brytyjska produkcja zatytułowana „303. Bitwa o Anglię" jest filmem telewizyjnym i zapewne z tego powodu niezbyt efektownym. Składa się z kiepsko wyreżyserowanych scen walk powietrznych przetykanych pokazami niesubordynacji polskich pilotów, niezbyt wiarygodnym romansem oraz żałobą po utraconych kamratach.

Postacią centralną został Jan Zumbach, człowiek o malowniczym życiorysie, zwłaszcza powojennym. Grający go gwiazdor serialu „Gra o tron" Iwan Rheon wypada jednak słabo. Winę być może ponosi dubbing, lecz odnoszę wrażenie, że scenarzyści nie za bardzo mieli pomysł na tę postać. Dlatego Zumbach snuje się głównie z kąta w kąt i sprawia wrażenie, jak gdyby walczył z depresją.

Siłą napędową filmu mogły być anegdoty. Faktycznie nie brakuje ich – Zumbach wykupuje się niemieckiemu oficerowi szwajcarskim zegarkiem, a chwilę później kradzionym samolotem przelatuje nad kanałem La Manche. Jeden z jego kumpli podczas badania wzroku doczytuje się napisu „Made in Britain" na tablicy z literami u okulisty. Dowiadujemy się też, w jaki sposób do dywizjonu trafił uroczy psiak, który pojawia się na licznych zdjęciach archiwalnych. Podziwiamy także lądowanie przy schowanym podwoziu. Niestety, wszystkie te historyjki zostały opowiedziane w sposób nieudolny. Przypominają żarty „spalone" przez opowiadającego.

W znacznie lepszym polskim „Dywizjonie 303" niektóre z tych anegdot powracają, ale w zmienionej formie, znacznie łagodniejszej i przez to mniej zabawnej. Uświadamia to widzom, że do faktów przedstawionych w filmach należy podchodzić z rezerwą. Miejsce angielskich aktorów zajmują w filmie Denisa Delicia Polacy, na czym niewątpliwie zyskują bardziej wiarygodne dialogi. Od początku zachwycają pocztówkowe zdjęcia oraz świetnie zrealizowane sceny walk powietrznych. Ciekawsi są też bohaterowie – chociażby dlatego, że mają jakąś przeszłość. Mimo to film sprawia wrażenie ciut patetycznej laurki.

Obu produkcjom można też zarzucić, że starając się opowiedzieć o pewnej zbiorowości, zapomniały o jednostkach. Naszym pilotom brakuje charyzmy, widzom zaś emocji, możliwości zidentyfikowania się z którąś z postaci. Niby w „Dywizjonie 303" Urbanowicz i Zumbach wybijają się z tła, jednak pozostają szablonowi, wtłoczeni w schemat.

Inna sprawa, że obydwa filmy swoje zadanie spełniają. Pokazują widzom kunszt polskich pilotów. To z pewnością lepszy kierunek budowania naszej historycznej tożsamości niż kłócenie się o „polskie obozy śmierci".

„Dywizjon 303. Historia prawdziwa", reż. Denis Delić

„303. Bitwa o Anglię", reż. David Blair

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Nic dziwnego, że jeszcze w czasie wojny Arkady Fiedler upamiętnił ich dokonania w swojej najsłynniejszej książce. W 1969 r. nakręcono widowiskową „Bitwę o Anglię" i na tym się skończyło. W efekcie współcześni młodzi Brytyjczycy o dokonaniach Polaków często nawet nie słyszeli, a ich rówieśnicy znad Wisły znają jedynie kilka podstawowych faktów.

Teraz to się zmieni. Do kin trafiły – w bardzo krótkim odstępie czasu – dwa filmy opowiadające o słynnym dywizjonie. Czemu aż dwa? Dziś trudno stwierdzić, czy to przypadek czy też celowe działanie. Faktem jest, że na świecie często dochodzi do podobnych sytuacji. Kiedyś niemal równocześnie nakręcono „Wyatta Earpa" i „Tombstone", dwa westerny opowiadające o tej samej strzelaninie w Corralu O.K. Z kolei równo 20 lat temu animowana „Mrówka Z" rywalizowała z komputerowym „Dawno temu w trawie", zaś „Dzień zagłady" musiał zmierzyć się z „Armageddonem". Na szczęście widz na tym nie traci. Ma wybór i może zobaczyć dowolny film. Jeśli obejrzy oba, niewątpliwie dowie się o dywizjonie więcej, ale wyjdzie z kina nieco zmieszany, ponieważ są to dwie różne opowieści o lotnikach.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu