Sprawa była więcej niż wątpliwa i po latach stała się jedną z najgłośniejszych w historii Stanów Zjednoczonych, okrywając niesławą amerykański wymiar sprawiedliwości.
Tyle o sprawie, żeby nie zdradzić wszystkich zwrotów akcji. W naszych warunkach jest to wciąż możliwe, bo w USA jej przebieg jest znany co najmniej tak, jak nasza sprawa „mamy Madzi".
Dodać tylko trzeba, że zgwałcona biegaczka była biała i pracowała na Wall Street, a o gwałt i napaść oskarżono czarnoskórych oraz Latynosów z niezamożnych rodzin. Łatwość, z jaką chłopców skazano na podstawie wątpliwego materiału dowodowego, tłumaczona była po fakcie rasowymi uprzedzeniami i poszukiwaniem kozła ofiarnego wśród mniejszości – w Nowym Jorku panowała bowiem tamtego roku plaga brutalnych przestępstw.
Twórcy miniserialu „Jak nas widzą" („When They See Us"), nakręconego na podstawie powyższej historii, poszli tropem rasistowskim i nakręcili obraz iście hagiograficzny. Prawie wszystkie postaci Afroamerykanów są w nim pozytywne, a niemal wszystkie białe – złe albo na zło niereagujące. A już policjanci i prokurator to osobista gwardia Lucyfera. Możliwe, że historia „piątki z Central Parku" rzeczywiście tak wyglądała, chwilami jednak brakuje tu jakichkolwiek odcieni szarości. Scenarzyści Netflixa dociskają pedał gazu do tego stopnia, że w połowie drugiego odcinka zacząłem się wstydzić, że jestem biały.
Na początku serialu poznajemy przebieg feralnej nocy i obserwujemy nadużycia policji wobec zatrzymanych. W drugim odcinku młodociani oskarżeni stają przed sądem. W trzecim śledzimy losy czwórki, która trafiła do poprawczaka, a w ostatnim obserwujemy 16-letniego Koreya Wise'a odsiadującego wyrok w więzieniu.
Odbiór „Jak nas widzą" jest tym bardziej ambiwalentny, że opowiadana historia autentycznie porusza. Przy trzecim z czterech godzinnych odcinków stopniałoby serce nawet posła Pięty, który wieszczył „koniec cywilizacji białego człowieka". Naprawdę, historie tych chłopaków są wstrząsające i wyciskają łzy, niczym pamiętny duński film „Polowanie" z Madsem Mikkelsenem w roli głównej. Jak można się oprzeć cierpieniu niewinnych, których mielą bezlitosne tryby wymiaru sprawiedliwości i spada na nich społeczne odium?
Reżyserka Ava DuVernay spisała się bardzo dobrze. Świetnie poprowadziła nastoletnich aktorów i okiełznała serialowych wyjadaczy, m.in. Joshuę Jacksona, Verę Farmigę i etatowego mistrza drugiego planu Michaela Kennetha Williamsa.
Netflix chwali się serialem jako jedną ze swoich najlepszych produkcji 2019 r., a siłę jego oddziaływania potwierdzają 23 mln widzów w ciągu pierwszego miesiąca od premiery. O pozytywnym odbiorze świadczy też 16 nominacji do nagród telewizyjnych Emmy.
Nominacji nie dostał tylko Donald Trump, który także występuje w „Jak nas widzą" w archiwalnych wypowiedziach telewizyjnych. Wszystko przez to, że podczas procesu ówczesny potentat rynku nieruchomości wykupił całostronicowe ogłoszenia w nowojorskiej prasie, w których nawoływał do przywrócenia kary śmierci. Kosztowało go to w sumie 85 tys. dolarów.
Oczywiście Trump zagrał rolę szwarccharakteru na własne życzenie. Jednak wydaje się że w sprawie „piątki z Central Parku" prawie wszyscy mieli w 1989 r. odwrócony wzrok. Spytany ostatnio o to prezydent nie wycofał się ze swojego stanowiska. Ale czy któraś z gazet piętnujących dzisiaj Trumpa za tamtą i inne radykalne opinie oraz wychwalających serial pod niebiosa odmówiła wówczas milionerowi zamieszczenia drogiego obwieszczenia? Odpowiedzi domyślcie się Państwo sami.
„Jak nas widzą", reż. Ava DuVernay, prod. i dystr. Netflix
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
tel. 800 12 01 95