W jej trakcie wychodzą bowiem na jaw głębokie założenia filozoficzne i doktrynalne, które stoją za wygłaszanymi i spłaszczanymi później przez media opiniami na temat nie tylko tego pontyfikatu, ale i jego zwolenników/przeciwników. Dyskusja, która obecnie się toczy, nie dotyczy bowiem stosunku do samego papieża, pytania o to, czy jest on charyzmatyczny czy też nie i jakie ma cechy osobowości. Wszystko to są bowiem kwestie drugorzędne. Tak, właśnie tak, drugorzędne, bowiem w przypadku urzędu papieskiego cechy charakteru i charyzma, bądź jej brak, nie mają najmniejszego znaczenia. Tak naprawdę liczy się zupełnie co innego.

Doskonale pokazuje to ostatni wywiad dla Vatican News arcybiskupa Rino Fisichelliego, przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Nowej Ewangelizacji. Polskie media przedrukowały z niego głównie tezę, że „krytycy Ojca Świętego są niewierni Tradycji", ale dalej jest o wiele ciekawiej, bowiem watykański hierarcha (zdjęty przez Benedykta XVI z funkcji przewodniczącego Papieskiej Akademii Życia za krytykę obrony życia nienarodzonych przez brazylijskich biskupów) ujawnia głębokie źródła swojego myślenia o doktrynie i Prawdzie w Kościele. Jest nim doktrynalny ewolucjonizm. Doskonale widać to, gdy arcybiskup Fisichella zarzuca krytykom Franciszka fiksystyczne rozumienie prawdy. Termin fiksizm, ewentualnie fiksycyzm, oznacza w geologii i ewolucjonizmie uznanie niezmienności i nieruchomości struktur geologicznych czy gatunkowych. Jego przeciwieństwem jest uznanie rozwoju i przemiany, a w ewolucjonistycznych interpretacjach zmianę i rozwój nieograniczony strukturami gatunkowymi czy zasadą adekwatności przyczyny i skutku. Co do tego, że rozwój (zarówno w geologii, jak i biologii czy wreszcie w doktrynie) istnieje, nie ma sporu. 800 lat temu w Kościele toczyła się dynamiczna debata na temat Niepokalanego Poczęcia, a w XIX wieku prawda ta została uznana za dogmat. Jeśli o coś się spieramy, to o to, czy rozwój ten dokonuje się wewnątrz pewnej struktury, której fundamentom zaprzeczyć nie można, czy istnieje pewna niezmienna substancja doktryny czy też... wszystko może się zmieniać i nic nie ogranicza pomysłowości teologów czy wolności papieskiej, tak jak nic rzekomo nie ogranicza i nic nie kieruje ewolucją biologiczną. To jest kluczowe pytanie, które można krótko i nieco upraszczając sformułować w formie wyboru między Teilhardem de Chardinem a św. Tomaszem z Akwinu.

Druga, nie mniej istotna kwestia, dotyczy zakresu władzy papieskiej. Czy dotyczy ona również prawdy? Czy papież może głosić doktryny sprzeczne, a przynajmniej mocno niezgodne z tym, co głosili jego poprzednicy? Najgorętsi zwolennicy autorytetu papieskiego gotowi są głosić takie tezy i uzasadniają je twierdzeniem, że papież jest nieomylny, a Kościół kierowany przez Ducha Świętego. Tyle że to nie jest do końca prawda. Kościół, owszem, kierowany jest przez Ducha Świętego, ale ludzie też mogą wiele w nim namieszać, a Papież jest nieomylny, ale w ściśle ograniczonych sytuacjach. Mocno pokazał to jeszcze w roku 2000 kardynał Joseph Ratzinger. „Sobór Watykański I bynajmniej nie definiował papieża jako absolutnego monarchy, lecz wprost przeciwnie — jako gwaranta posłuszeństwa wobec posłanego Słowa. Pełnomocnictwo papieża związane jest tradycją wiary" – podkreślał i warto o tym pamiętać.

W największym skrócie te dwie postawy – trochę je radykalizując i doprowadzając do absurdu – można podsumować następującym przykładem. Otóż zwolennicy jednej strony uważają, że rozwój doktryny nie może doprowadzić do zanegowania dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, ani do stwierdzenia, że to, co przez 20 wieków było moralne i uznawane za akt sprawiedliwości, teraz takim nie jest. Zwolennicy drugiej uznają, że ewolucja może jednak prowadzić do negacji. Tyle że wtedy w istocie przestaje istnieć doktryna, a istnieje tylko nauczanie każdorazowego papieża. Z katolicyzmem ma to już jednak niewiele wspólnego.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95