Ksero wielkiego filmu

Wyjątkowa ekipa, która pracowała przy pierwszej części „Sicaria" z 2015 r., odeszła. Reżyser Dennis Villeneuve jest obecnie w czołówce amerykańskich filmowców i po „Blade Runnerze 2049" kręci właśnie „Diunę". Operator Roger Deakins dostał w styczniu pierwszego Oscara i może jeszcze wybredniej wybierać filmy, przy których chce pracować. Trzecia ekipę opuściła aktorka Emily Blunt, a czwarte, najsmutniejsze odejście to nagła śmierć genialnego kompozytora Jóhanna Jóhannssona w lutym 2018 r.

Publikacja: 27.07.2018 18:00

Ksero wielkiego filmu

Foto: materiały prasowe

Nadzieję dawało jednak to, że następcą Villeneuve'a został filmowiec z nie mniejszym talentem i ambicjami – Stefano Sollima, twórca znakomitej serialowej „Gomorry", który sequelem „Sicario" zadebiutował w Hollywood. Albo mu się powiedzie i wielkie studia produkcyjne staną przed nim otworem, albo wróci do Europy przemielony przez machinę hollywoodzką, jak dziesiątki innych nieamerykańskich reżyserów. Na razie jest dobrze, bo przy budżecie 35 mln dol. (niewysoki) w trzy tygodnie od premiery zarobił tyko w USA 47 mln dol., pomimo mieszanych recenzji.

Przypomnijmy, „Sicario" opowiadał o agentce FBI Kate Macer (Emily Blunt), która trafia do jednostki specjalnej pracującej nad rozbiciem meksykańskich karteli narkotykowych. Kobieta jest tam świadkiem przekraczania kolejnych granic proceduralnych i etycznych przez ludzi z CIA. Pierwsze skrzypce w jednostce gra Matt Graver (Josh Brolin) oraz tajemniczy Alejandro (Benicio Del Toro – na zdjęciu), który okazuje się byłym meksykańskim prokuratorem z tragiczną przeszłością.

Villeneuve w konwencji sensacyjnej i na poły westernowej opowiedział o walce Ameryki z narkobiznesem i deptaniu kolejnych zasad. Schodził z kamerą do jaskini zła i pokazywał, jak amoralną politykę prowadzą Stany Zjednoczone, w neokolonialny sposób eksportujące przemoc, której są współwinne choćby dlatego, że to przecież nie kto inny tylko Amerykanie zażywają narkotyki. Naczelnym cynikiem był Graver – biały mężczyzna z CIA, do pomocy miał owładniętego zemstą Latynosa. Sprzeciwić próbowali im się kobieta (Macer) oraz jej czarnoskóry partner służbowy – przestrzegający procedur Reggie.

Jeżeli kino gatunkowe, co więcej – sensacyjne, może otrzeć się o arcydzieło, to „Sicario" nim było.

Jaka jest kontynuacja pt. „Soldado"? Przede wszystkim wtórna wobec pierwowzoru. Nie dowiadujemy się niczego nowego, żadne nowe mechanizmy funkcjonowania narkobiznesu i służb specjalnych nie zostają obnażone. Również rozwiązania formalne stanowią rekonstrukcję pracy, jaką wykonali Deakins (przy kręceniu „Soldada" zastąpił go nasz rodak Dariusz Wolski) i Jóhann Jóhansson (jego miejsce z kolei zajął Hildur Gu?nadóttir). Ponownie oglądamy zdjęcia filmowe z dronów, satelitów i noktowizorów, a także operowanie świetlno-kolorystycznym kontrastem. Muzyka przeszywa niskimi atonalnymi dźwiękami, budując grozę. Na szczęście ma to wszystko swój klimat i odpowiednie napięcie. Przy niektórych scenach cierpnie skóra, a naturalistycznej przemocy nie brakuje, zresztą po twórcy „Gomorry" trudno spodziewać się czego innego.

Najbardziej kuleje scenariusz. Część rozwiązań pachnie kliszą. Ile to już razy widzieliśmy zimnego zabójcę rozczulonego łzami uprowadzonej dziewczynki i zmuszanych do egzekucji małoletnich żołnierzy kartelu czy słuchaliśmy cynicznych frazesów polityków? Również aktorzy łapią się na tę sztampę – Brolin i Del Toro chwilami grają papierowo. Pojawiają się problemy natury konstrukcyjnej, bo film traci dynamikę. Trudno wyczuć punkty kulminacyjne i kluczowe zwroty akcji, co powoduje, że dwie godziny w kinie się dłużą. „Soldado" jest filmem nierównym, rozpiętym pomiędzy wyrafinowaną rozrywką a kinem sensacyjnym klasy B. Zakończenie każe nam się domyślać, że mamy do czynienia z kolejną serią na miarę przygód Jasona Bourne'a. Tamta franczyza uczyła jednak, że pierwsza część była nie do prześcignięcia. Kolejne były coraz bledszymi kopiami.

„Sicario 2: Soldado", reż. Stefano Sollima, dystr. Monolith

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Nadzieję dawało jednak to, że następcą Villeneuve'a został filmowiec z nie mniejszym talentem i ambicjami – Stefano Sollima, twórca znakomitej serialowej „Gomorry", który sequelem „Sicario" zadebiutował w Hollywood. Albo mu się powiedzie i wielkie studia produkcyjne staną przed nim otworem, albo wróci do Europy przemielony przez machinę hollywoodzką, jak dziesiątki innych nieamerykańskich reżyserów. Na razie jest dobrze, bo przy budżecie 35 mln dol. (niewysoki) w trzy tygodnie od premiery zarobił tyko w USA 47 mln dol., pomimo mieszanych recenzji.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu