To nie jest gra o tron. Franciszek kontra kardynał Gerhard L. Müller

Papież Franciszek i zwolniony niedawno prefekt Kongregacji Nauki Wiary głoszą tę samą Ewangelię. Jednak w rozeznaniu tego, „co Duch mówi dzisiaj do Kościoła", trzeba dać pierwszeństwo papieżowi. Kardynał Gerhard L. Müller z pewnością to rozumie.

Aktualizacja: 16.07.2017 14:52 Publikacja: 13.07.2017 15:36

Chemii starczyło do czasu

Chemii starczyło do czasu

Foto: PAP

Będzie schizma?". SMS o takiej treści dostałem od znajomego w dniu, w którym świat obiegła informacja, że kard. Gerhard Ludwig Müller nie zostanie na kolejną kadencję prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Trudno się dziwić temu pytaniu, skoro media wciąż powtarzają informacje oparte na schemacie manichejskiego niemal dualizmu: otwarty, postępowy papież kontra konserwatywny, „pancerny" kardynał; albo z innej pozycji: relatywizujący prawdę Franciszek kontra wierny Ewangelii i tradycji strażnik czystości wiary. Akcenty i nomenklatura zależne są od charakteru mediów. Pierwszym modelem posługują się liberalno-lewicowi komentatorzy, drugim – dawniej środowiska tradycjonalistów, dziś kolejne kręgi szeroko rozumianej prawicy. Jednocześnie, przyznajmy, gdzieś pośrodku między tymi skrajnościami jest coraz większe grono osób ufających papieżowi, biorących jego słowa w całości, ale zarazem autentycznie zaniepokojonych napięciem w Kościele, które od dłuższego czasu koncentruje się wokół Franciszka. Osią tego napięcia pozostaje spór o interpretację papieskiej adhortacji o rodzinie „Amoris laetitia", bo nie tylko poszczególni biskupi, ale całe lokalne episkopaty dokonują nieraz skrajnie odmiennej wykładni tego dokumentu.

Czy decyzja o nieprzedłużeniu kadencji kard. Müllerowi doleje oliwy do ognia i osłabi „konserwatywne" skrzydło w gronie kardynalskim? Czy przeciwnie – jest uzdrowieniem sytuacji, w której prefekt Kongregacji Nauki Wiary częściej niż jego poprzednik udzielał się w mediach, nieraz wywołując wrażenie, że nie podziela kierunku rozwoju doktryny i dyscypliny sakramentów proponowanego przez papieża? Co takiego się stało, że pytanie o schizmę nie jest już tylko publicystycznym mędrkowaniem, ale wyrazem troski ludzi Kościoła. I czy można mówić, że „schizma materialna" (co do treści nauczania) jest dzisiaj już faktem, poprzedzającym „schizmę formalną"?

Twórcze napięcie

Zarysowany na wstępie podział na dwie strony sporu o to, „co Duch mówi dzisiaj do Kościoła", jest oczywiście dużym uproszczeniem. Teoretycznie nie ma bowiem sprzeczności – a w każdym razie nie musi być – między papieżem (ktokolwiek nim jest) będącym zawsze jeden krok do przodu a stojącym na straży ortodoksji prefektem Kongregacji Nauki Wiary. To twórcze napięcie jest wpisane w rozwój doktryny i praktyki duszpasterskiej. Tak było w czasie pontyfikatu św. Jana Pawła II, kiedy na czele tej najważniejszej kongregacji (dawnego Świętego Oficjum, znanego szerzej jako inkwizycja) stał kard. Joseph Ratzinger. Zaufanie, jakim obaj – nie bójmy się tego określenia – współcześni ojcowie Kościoła darzyli siebie nawzajem, było przykładem pogodzenia dwóch kościelnych żywiołów: prorockiej, pełnej rozmachu duszpasterskiej wizji osadzonej mocno w chrześcijańskiej antropologii z głęboką teologią i precyzją argumentów w najbardziej kontrowersyjnych problemach. Jednocześnie nie jest tajemnicą, że niektóre pomysły Karola Wojtyły budziły poważne wątpliwości „pancernego kardynała" (jak, całkowicie nietrafnie, lubiła określać Ratzingera liberalna prasa). Tak było m.in. w przypadku spotkań modlitewnych z przedstawicielami różnych religii w Asyżu, którym początkowo sprzeciwiał się Ratzinger. Później, gdy stał się Benedyktem XVI, kontynuował jednak tradycję zapoczątkowaną przez poprzednika.

Prefekt musiał odejść

Prefekt musiał odejść

AFP

Mając zatem w pamięci takie doświadczenie współpracy dwóch gigantów, reprezentujących, zdawałoby się, różne wrażliwości i intuicje duszpastersko-doktrynalne, nasuwa się pytanie, czy dziś na pewno konieczne było odejście kard. Gerharda L. Müllera. W pewnym sensie mógł nadal spełniać podobną rolę wobec Franciszka, jaką Ratzinger spełniał wobec Jana Pawła II. Od dłuższego czasu jednak widać było wyraźnie, że w tym duecie nie ma już takiej chemii i porozumienia, jak w poprzednim układzie. I w gruncie rzeczy nie tylko o „chemię" chodzi. Ciągnący się spór wokół nauczania i decyzji papieża Franciszka to jakiś znak czasu, którego sensu jeszcze do końca nie rozumiemy. Nie da się inaczej wytłumaczyć tego napięcia, które utrzymuje się od synodu o rodzinie, późniejszej publikacji adhortacji „Amoris laetitia" i które teraz rośnie właśnie po zwolnieniu kard. Müllera z funkcji prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Nie da się tego inaczej interpretować, bo przecież i jedna, i druga strona tego sporu to ludzie Kościoła, którym zależy na prawdzie i zbawieniu tych, do których kierują swoje nauczanie o rodzinie, grzechu, łasce, sakramentach i ostatecznym powołaniu człowieka.

Liberał nie kocha gender?

Gdyby rzecz dotyczyła świata polityki – byłoby prościej. Konserwatyści kontra liberałowie lub odwrotnie. Frakcja konserwująca status quo przeciw rewolucjonistom. Świat nie jest wprawdzie czarno-biały nawet w polityce, ale umówmy się, że w tej rzeczywistości podobne szufladki mniej więcej się sprawdzają, a w każdym razie pomagają w określeniu „who is who" na mapie ideowo-politycznej. W przypadku podziałów doktrynalno-duszpasterskich w Kościele ta kalka pojęciowa najczęściej się nie sprawdza. Pomijając skrajne przypadki, gdy sami zainteresowani umieszczają siebie na wyraźnie przeciwległych biegunach – albo wprost sprzecznych nie tylko z Ewangelią, ale i ze zdrowym rozsądkiem (np. postulaty uznania za małżeństwa związków homoseksualnych i kościelne błogosławienie im), albo radykalnie odrzucających jakąś część Tradycji Kościoła (np. uznanie za niewiążący lub wręcz heretycki ostatni sobór) – najczęściej bogactwo życia Kościoła sprawia, że zwyczajnie śmiesznie brzmi przypinanie poszczególnym biskupom, kapłanom czy świeckim łatek w rodzaju „liberał" czy „konserwatysta". To bardziej epitety, wynikające z nieukrywanej niechęci wobec tej czy innej osoby, niż pojęcia mające cokolwiek wspólnego z prawdą o przeżywaniu przez nią wiary, Kościoła i rozumieniu rzeczywistości. Żeby nie szukać daleko, skupmy się na omawianych tutaj „modelach", czyli przeciwstawianych sobie osobach papieża Franciszka i kard. Müllera.

Pierwszego szeroko rozumiana lewica uznała początkowo za „swojego" – co niechętni papieżowi uznali za potwierdzenie swoich uprzedzeń – gdy w wypowiedziach papieskich powtarzały się wątki „antyklerykalne" (a tak naprawdę ewangeliczne oczyszczanie Kościoła z wszelkiej fasadowości i gry pozorów), „ekologiczne" (będące w gruncie rzeczy rozwinięciem biblijnej i franciszkańskiej troski o podarowany ludziom przez Stwórcę świat), „lewicowe" (podkreślające wrażliwość na ubogich, uchodźców i niesprawiedliwość społeczną w duchu „Wszystko, co uczyniliście... wszystko czego nie uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych...") czy wreszcie „liberalne" (w istocie będące wyrazem duszpasterskiej troski o pozostające na marginesie życia Kościoła zagubione owce). Jakież musiało być zdziwienie i jednych, i drugich – lewicowych fanów i prawicowych recenzentów – gdy ten sam papież nazwał promocję gender w szkołach „ideologiczną kolonizacją". Powiedział to najpierw w czasie wizyty w Gruzji: „Dziś trwa wojna światowa, aby zniszczyć małżeństwo. Nie niszczy się małżeństwa wojnami, ale niszczy się je ideami, poprzez kolonizację ideologiczną. Trzeba się bronić przed kolonizacją ideologiczną". Później powtórzył to samo na spotkaniu z polskimi biskupami w katedrze na Wawelu: „W Europie, w Ameryce, w Ameryce Łacińskiej, w Afryce, w niektórych krajach azjatyckich istnieje prawdziwa kolonizacja ideologiczna. Jedną z nich – mówię to jasno z »imienia i nazwiska« – jest gender!". Równie stanowcze wypowiedzi przeciwko aborcji i innym „świętościom" ideologicznej lewicy sprawiły, że Franciszek trochę skomplikował obraz tym, którzy chcieli widzieć w nim ikonę „postępu" w Kościele.

Konserwatysta wyzwolenia

Ale i osoba kardynała Müllera utrudnia życie wszystkim, którzy chcieliby postrzegać go jako antytezę papieża Franciszka. Wprawdzie został powołany na to stanowisko w 2012 r. przez Benedykta XVI, ale warto pamiętać, że tradycjonaliści bali się wówczas... lewicujących poglądów Müllera! „Nowy prefekt Kongregacji Nauki Wiary budzi obawy konserwatystów" – grzmiały nagłówki. Powód? Bliska znajomość prefekta Müllera z jednym z czołowych przedstawicieli teologii wyzwolenia, Gustavo Gutiérrezem. Latynoski ruch, będący mieszanką inspiracji ewangelicznych z ideologią marksistowską, był jednym z największych problemów, z jakimi musiał radzić sobie Jan Paweł II i wspierający go w tej walce kard. Ratzinger. Dlatego podejrzenia o nieortodoksyjność poglądów kard. Müllera były dla tradycjonalistów i szeroko rozumianej kościelnej prawicy dość naturalne. Podkreślano, że kardynał od 15 lat regularnie jeździł do Peru, gdzie miał rzekomo edukować się u Gutiérreza, przypominano, że w 2008 r. na peruwiańskim Papieskim Uniwersytecie Katolickim, uchodzącym za naukowy bastion teologów wyzwolenia, kard. Müller nie tylko otrzymał tytuł doktora honoris causa, ale również publicznie chwalił teologię Gutiérreza, nazywając ją... ortodoksyjną. A już zupełnym kłopotem dla dzisiejszych stronników kardynała muszą być jego poglądy (trudno powiedzieć, czy tylko dawne, czy również obecne) na temat zbliżenia ze schizmatyckim, tradycjonalistycznym Bractwem św. Piusa X, które nie uznaje Soboru Watykańskiego II, czego Müller był raczej przeciwnikiem, a czego zwolennikiem z kolei jest... uważany za liberała papież Franciszek! Co więcej, wiele gestów i konkretnych decyzji papieża sugeruje, że pojednanie tzw. lefebrystów z Rzymem jest dzisiaj bliższe niż za pontyfikatu uchodzącego za tradycjonalistę Benedykta XVI. I gdzie tu polityczna logika podziałów na „liberałów" i „konserwatystów"?

Również następca kard. Mullera, abp Luis Francisco Ladaria Ferrer, nie pasuje do tego manichejskiego podziału na "tych" i "tamtych". Ten znakomicie wykształcony i skromny hiszpański jezuita (urodzony na Majorce w 1944 r.), nie dość, że od 1995 r. był konsultorem Kongregacji Nauki Wiary (a więc jeszcze za czasów Jana Pawła II), nie dość, że w 2004 r. został sekretarzem generalnym Międzynarodowej Komisji Teologicznej, to na dodatek w 2008 r. Benedykt XVI mianował go sekretarzem Kongregacji Nauki Wiary. Krótko mówiąc, to nie jest tak, że Franciszek pozbywa się konserwatystów i obsadza stanowiska "podejrzanymi" liberałami. O nowym prefekcie KNW mówił niedawno portalowi Gość.pl ks. prof. Jerzy Szymik, który zna go osobiście: "Mogę o nim powiedzieć same dobre rzeczy. To człowiek, który nie daje się ponieść emocjom, który ogromnie dużo wie, jest bardzo dobry z patrologii, świetnie wykształcony teologicznie, ale także językowo (...) Ma cechę, która pomoże mu tam, dokąd poszedł teraz. W przypadkach gdy dochodziło w komisji do różnicy zdań, potrafił wysłuchać do końca i zaproponować kompromis".

W obronie papieża

Wracając do kard. Mullera, trzeba powiedzieć, że nawet w sprawie, która jest osią dzisiejszego największego podziału, czyli sporu o interpretację adhortacji „Amoris laetitia", jego stanowisko wcale nie było tak oczywiste, jak chcieliby jego konserwatywni obrońcy. Kiedy we włoskiej prasie został opublikowany list czterech kardynałów, domagających się od papieża rozwiania wątpliwości w sprawie kluczowych pytań (czy, na jakiej podstawie i w jakich konkretnych przypadkach osoby żyjące w nowych, niesakramentalnych związkach i nierezygnujące ze współżycia seksualnego mogą przyjmować komunię św.), kard. Müller powiedział tylko, że „Kongregacja Nauki Wiary działa i mówi zgodnie z autorytetem papieża i nie może brać udziału w konflikcie poglądów". Widać w tym było pewną roztropność kardynała, który z jednej strony chciał zachować lojalność wobec papieża, z drugiej był jednak świadomy, że różne interpretacje adhortacji stanowią realny problem, przed którym staje Kościół. Na pytania o biskupów, którzy powołując się na dokument, dopuszczają osoby rozwiedzione do komunii świętej, powtarzał w wielu wywiadach, że papież jako Następca Piotra i Namiestnik Chrystusa nie może głosić nauczania, które stoi w jawnej opozycji do słów Jezusa. Papież i magisterium mają jedynie interpretować te słowa, a doktryna o nierozerwalności małżeństwa jest całkiem jasna. Dodajmy, że cała adhortacja i zawarta w niej myśl Franciszka również stoi na zdecydowanym stanowisku o nierozerwalności małżeństwa. Więcej, jest piękną katechezą, która ma przygotować świeckich do świadomego udzielenia sobie tego sakramentu, a cały Kościół, w tym duchownych, do głębokiego przygotowania młodych ludzi do tego wydarzenia i towarzyszenia im w codzienności, by unikać sytuacji, które sprawiają, że szerzy się prawdziwa współczesna plaga, jaką są rozwody. I kard. Müller zdawał się dobrze bronić myśli, jaka przyświecała papieżowi, który pisze o towarzyszeniu i rozeznawaniu konkretnych sytuacji konkretnych osób. Prefekt Kongregacji Nauki Wiary wyjaśniał, że papież chce pomóc ludziom, którzy żyją w zsekularyzowanym świecie i nie rozumieją w pełni, czym jest chrześcijańskie życie: „Papież nie chce im mówić: albo przyjmiecie wszystko, albo jesteście wykluczeni. Chce abyśmy wszystkich tych ludzi, którzy nie są związani z Kościołem i mają pewne trudności, my jako dobrzy pasterze doprowadzili do pełnego przyjęcia doktryny chrześcijańskiej".

Argentyna wyznacza trendy

Wydaje się jednak, że kard. Müller zrezygnował w końcu z bronienia papieskiej intencji zawartej pod punktem 305. adhortacji: „Ze względu na uwarunkowania i czynniki łagodzące możliwe jest, że pośród pewnej obiektywnej sytuacji grzechu osoba, która nie jest subiektywnie winna albo nie jest w pełni winna, może żyć w łasce Bożej, może kochać, a także może wzrastać w życiu łaski i miłości, otrzymując w tym celu pomoc Kościoła". Jeszcze „słynniejszy" (czyt.: budzący największe kontrowersje) okazał się przypis nr 351, który mówi (przyznajmy, dość niejasno) o „pewnej pomocy sakramentów" w „pewnych przypadkach". Kardynał Müller pytany o tę kluczową dla sporu kwestię odpowiadał, zgodnie z nauką Kościoła, że warunkiem przystąpienia do komunii św. jest nawrócenie i postanowienie poprawy. I dodawał: „Oznacza to zatem, że przypis ten dotyczy wyłącznie takich przypadków, gdy penitenci są gotowi żyć jak brat z siostrą".

I tu już zaczyna się rozdźwięk. Bo „życie jak brat z siostrą" było, owszem, warunkiem postawionym jasno przez Jana Pawła II dla osób w nowych związkach, które np. ze względu na dobro dzieci z nowego związku nie mogły już wrócić do sakramentalnego małżonka, ale ten wymóg wcale nie jest tak jednoznacznie powtórzony we Franciszkowej „Amoris laetitia". Czy tym samym oznacza to, że odtąd wszyscy rozwodnicy żyjący w nowych związkach mogą bez przeszkód przystępować do komunii św.? Nie brak biskupów, którzy tak chcieliby interpretować – zupełnie bezpodstawnie – papieski dokument. Ale rosnąca liczba biskupów uznała również – i dla nich podporą właśnie był kard. Müller – że nie ma innej możliwości interpretacji adhortacji niż sposób, jaki sprawę przedstawiał Jan Paweł II.

Co na to sam Franciszek? Po pierwsze, wyraźną intencją papieża było nieustanawianie (!) nowej normy. To trzeba jasno podkreślić. Nowa norma właśnie otwierałaby całą gamę możliwych nadużyć: odtąd dotąd można, a odtąd dotąd już nie (pytanie o samo kryterium współżycia lub wstrzemięźliwości seksualnej w nowym związku było zresztą przedmiotem kontrowersji, gdy taką normę wprowadzał Jan Paweł II – pytano, dlaczego tylko to ma być decydujące, co z wiernością na pozostałych płaszczyznach, co z zostawionymi dziećmi w pierwszych związkach, czy sama wstrzemięźliwość seksualna w nowym związku na pewno „załatwia sprawę"? co ze zgorszeniem itd.). Franciszek mówi wyraźnie o rozeznawaniu jako procesie, który wymaga i od spowiednika, i od penitenta przebycia pewnej drogi i zarazem dojrzałości. Papież uznał, że najpełniej i najtrafniej jego adhortację zinterpretowali biskupi argentyńscy z regionu Buenos Aires. I jeśli wczytać się w instrukcję, którą oni wypracowali, to idzie ona jednak dalej w stosunku do tego, co mówił kard. Müller. Przyjrzyjmy się jej bliżej, bo być może to ona właśnie stanowi klucz do zrozumienia rozdźwięku między papieżem a byłym już prefektem Kongregacji Nauki Wiary.

Biskupi argentyńscy, czytając dokument papieski, mówią wyraźnie o „towarzyszeniu duszpasterskim". Droga ta „nie musi koniecznie prowadzić do sakramentów", lecz może skierować ku „innym formom większej integracji z życiem Kościoła: większej obecności we wspólnocie, uczestnictwu w grupach modlitewnych i formacyjnych, zaangażowaniu w różne posługi kościelne". Gdy jest to wykonalne w konkretnych warunkach danej pary małżonków, „szczególnie, gdy obydwoje są chrześcijanami na drodze wiary", można im zaproponować życie we wstrzemięźliwości seksualnej, które otwiera im drogę do sakramentu pojednania. Taką ewentualność znamy już z nauczania św. Jana Pawła II, który za to był wówczas krytykowany przez tradycjonalistyczne nurty. Zgodnie z tą samą logiką dzisiaj krytykuje się Franciszka, który stawia krok dalej. Biskupi argentyńscy mówią bowiem, że w przypadku, gdy zachodzą „bardziej skomplikowane okoliczności", a także gdy nie można uzyskać stwierdzenia nieważności wcześniej zawartego małżeństwa, opcja wstrzemięźliwości seksualnej faktycznie jest niewykonalna. Mimo to także wówczas możliwe jest dalsze rozeznanie. „Jeśli rozpozna się, że w konkretnym przypadku istnieją ograniczenia, które zmniejszają odpowiedzialność i winę, szczególnie gdy osoba uważa, iż popadłaby w kolejne uchybienia, ze szkodą dla dzieci z nowego związku, »Amoris laetitia« otwiera możliwość dopuszczenia do sakramentów pojednania i Eucharystii" – piszą hierarchowie w kluczowym dla sporu punkcie.

Zaraz dodają: „Należy jednak unikać traktowania tej możliwości jako bezwarunkowego dopuszczenia do sakramentów, tak jakby każda sytuacja je usprawiedliwiała. Tym, co się proponuje jest rozeznawanie, które dokonuje rozróżnienia każdego przypadku z osobna. Na przykład szczególnej uwagi wymaga nowy związek, zawarty po niedawnym rozwodzie lub sytuacja tych, którzy wielokrotnie uchybiali swym zobowiązaniom rodzinnym. A także postawa bliska apologii lub obnoszenia się z własną sytuacją, tak jakby była ona częścią chrześcijańskiego ideału" - przestrzegają biskupi. I ważne zastrzeżenie: biskupi argentyńscy zalecają ukierunkowanie osoby na stanięcie w swym sumieniu przed Bogiem, zwłaszcza gdy chodzi o postępowanie wobec dzieci i opuszczonego współmałżonka. Gdy doszło tu do niesprawiedliwości, która nie została naprawiona, dopuszczenie do sakramentów byłoby „szczególnie gorszące". Franciszek, mówiąc, że nie ma lepszej interpretacji jego adhortacji niż właśnie ta biskupów Buenos Aires, do pewnego stopnia dał odpowiedź na wątpliwości, które dziś są zgłaszane.

Piotr przemówił

Do pewnego stopnia, bo problemem, z którym i papież, i cały Kościół muszą się zmierzyć, to skrajnie różna interpretacja adhortacji dokonywane przez poszczególne episkopaty. Prym w liberalnej interpretacji wiodą biskupi niemieccy, którzy nawet nie czekając na wynik synodu o rodzinie, głosili konieczność udzielania komunii rozwodnikom. Stoi to w jawnej sprzeczności z postulatem rozeznawania konkretnych sytuacji. I papież będzie musiał prędzej czy później stawić temu czoła. Być może słuszne byłoby jednak jego spotkanie z autorami słynnego listu kardynałów (jeden z nich, kard. Joachim Meisner, niestety zmarł niedawno). Być może zbyt pochopna była decyzja o nieprzedłużeniu kadencji kard. Müllerowi (o ile nie ma w tym jakiegoś drugiego dna i o ile to właśnie spór o „Amoris laetitia" był powodem). Ale i druga strona, podważająca nieraz autorytet papieża, musi być gotowa, jeśli nie do życzliwości, to przynajmniej próby zrozumienia Franciszka. Czasem można odnieść wrażenie, że obrońcy czystości doktryny zapominają, że prymat Piotra to też część katolickiej doktryny. Piotra, który od Jezusa otrzymał zapewnienie, że cokolwiek zwiąże na ziemi, będzie związane w niebie. I cokolwiek rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Wspomniany śp. kard. Meisner, który miał odwagę wyrazić obawy i podpisać się pod wątpliwościami w sprawie komunii dla rozwodników, jednocześnie zawarł takie słowa w swoim testamencie: „To jest moja ostatnia prośba do was wszystkich, dla dobra waszego zbawienia: trwajcie przy Ojcu Świętym. Jest on dzisiejszym Piotrem. Podążajcie za jego wskazówkami. Słuchajcie jego słów. Piotr nie chce niczego dla siebie, ale wszystko dla Pana i dla jego braci i sióstr".

Jacek Dziedzina jest publicystą „Gościa Niedzielnego" i szefem Wydawnictwa Niecałe

Będzie schizma?". SMS o takiej treści dostałem od znajomego w dniu, w którym świat obiegła informacja, że kard. Gerhard Ludwig Müller nie zostanie na kolejną kadencję prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Trudno się dziwić temu pytaniu, skoro media wciąż powtarzają informacje oparte na schemacie manichejskiego niemal dualizmu: otwarty, postępowy papież kontra konserwatywny, „pancerny" kardynał; albo z innej pozycji: relatywizujący prawdę Franciszek kontra wierny Ewangelii i tradycji strażnik czystości wiary. Akcenty i nomenklatura zależne są od charakteru mediów. Pierwszym modelem posługują się liberalno-lewicowi komentatorzy, drugim – dawniej środowiska tradycjonalistów, dziś kolejne kręgi szeroko rozumianej prawicy. Jednocześnie, przyznajmy, gdzieś pośrodku między tymi skrajnościami jest coraz większe grono osób ufających papieżowi, biorących jego słowa w całości, ale zarazem autentycznie zaniepokojonych napięciem w Kościele, które od dłuższego czasu koncentruje się wokół Franciszka. Osią tego napięcia pozostaje spór o interpretację papieskiej adhortacji o rodzinie „Amoris laetitia", bo nie tylko poszczególni biskupi, ale całe lokalne episkopaty dokonują nieraz skrajnie odmiennej wykładni tego dokumentu.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu