Bogusław Chrabota: Mieszko z Piastów, cwany geniusz

Bardzo modne stało się ostatnio wśród historyków przypisywanie pierwszemu Piastowi różnych brzydkich cech. A to wzbogacił się na handlu niewolnikami, a to dowodził bandą zabijaków, którzy ogniem i mieczem eliminowali konkurencję.

Aktualizacja: 16.04.2016 08:43 Publikacja: 15.04.2016 01:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Pojawiają się nawet hipotezy, jakoby (on lub jego bezpośredni przodkowie) był jednym z morderczych wodzów Wikingów, którzy pustoszyli w tym czasie znaczne części Europy i – podobnie jak Ruryk nad Dnieprem – przejął kontrolę nad późniejszą Wielkopolską i tu budował swoje dominium.

Czytaj więcej:

Faktem jest, że jego państwo wyłoniło się z historycznego niebytu nadzwyczaj szybko i w sposób niemal niezapowiedziany, od razu wsparte siecią silnych grodów z poważną siłą militarną. A więc coś z niczego, byt politycznie niemożliwy, chyba żeby wziąć za jego fundament jakąś nadzwyczajną osobowość władcy. I na tym poprzestanę, choć pociągająca wydaje się hipoteza, że państwo Polan było ostatnią ostoją upadłych książąt wielkomorawskich. Wtedy dość łatwo byłoby przeciągnąć nić politycznej ciągłości między doświadczeniem wczesnej słowiańskiej państwowości zza Karpat i młodym państwem piastowskim. Potwierdzenia jednak nie ma. Podobnie jak i grobu człowieka, który zafundował swojemu księstwu w 966 roku przymusową chrystianizację.

Już sama ta decyzja świadczyła o jego geniuszu (co nie przeszkadza złej reputacji). Z perspektywy ówczesnej geopolityki miał kilka wyborów. Po pierwsze, pogaństwo, w którym tkwili wtedy (i później) liczni sąsiedzi. Taki był wybór Pomorzan i Bałtów. Do czego to doprowadziło? Świetnie z historii wiemy. Rozpędzone dzieje zmiotły z mapy państwowości zachodniosłowiańskie, pomorskie i pruskie. Ślad nie pozostał po Jaćwieży, a Litwa przetrwała tylko dzięki (mocno zresztą opóźnionej) chrystianizacji. Mieszko mógł więc rozumieć, że trwanie w końcu X wieku przy starych kultach to prosta droga do politycznego niebytu.

Mógł zwrócić się w stronę Konstantynopola. Tym bardziej że południowa i wschodnia Słowiańszczyzna były już od stuleci penetrowane przez apostołów obrządku greckiego, z których święci Cyryl i Metody to tylko najbardziej znane postaci. Tą ścieżką poszli zresztą sąsiedni Rusowie, tworząc podwaliny pod przyszłą dominację Kościoła greckiego w całej wschodniej Europie. I na koniec wybór, który wydał mu się najtrafniejszy. Kościół rzymski, ale udzielający chrztu i ślący duchownych nie za pośrednictwem agresywnych marchii wschodnioniemieckich, lecz czeskiego dworu Bolesława Srogiego.

Wybór absolutnie genialny. Gdyby śmiało spojrzeć w przyszłość – nie tylko piastowska Polska, ale także późniejsze inkarnacje naszej państwowości po wyborze obrządku greckiego musiałyby z czasem być powoli wchłaniane przez Słowian wschodnich. Wszak chwile cywilizacyjnej słabości przeżyli oni tak naprawdę tylko raz, w XIII wieku, po najeździe mongolskim. Siła żywiołu Słowian na Rusi była jednak tak olbrzymia, że po zrzuceniu mongolskiego jarzma budowa wielkiej i dominującej państwowości przebiegała niemal bez zakrętów. A co, gdyby Mieszko wybrał Magdeburg? Nie było to wykluczone. Co więcej, prawdopodobne, wszak sto lat wcześniej to apostolstwo z terenów dzisiejszych Niemiec wygrało z uczniami Cyryla i Metodego wielką rozgrywkę o chrzest Państwa Wielkomorawskiego. Wówczas zależność Gniezna od Świętego Cesarstwa byłaby bezpośrednia. A lenno zapewne nieuniknione, o czym świadczy przykład teścia pierwszego Piasta – Bolesława Przemyślidy z czeskiej Pragi.

Mieszko wybrał więc jak mógł najmądrzej. Dzięki „czeskiej ścieżce" jego następcy mogli utrzymywać zdrowy balans między wpływami cesarza i papieża, a kościół państwa Piastów (a zwłaszcza później) służył swojemu władcy, a nie obcym. Był więc Mieszko bezdyskusyjnie geniuszem, bo nie sądzę, by racjonalne kalkulacje, a tym bardziej jakiś erotyczny zapał do Dobrawy skierowały go (a właściwie jego posłów) na dwór Przemyślidów do Pragi.

Chcemy czy nie – dziedzicami jego decyzji jesteśmy po dziś dzień. Co więcej, poważę się na tezę, że gdyby nie ta szczęśliwa decyzja, ani polska państwowość, ani ukształtowany na jej gruncie dużo później naród nie przetrwałyby. To katolicyzm uratował nas w czasie zaborów. Ochronił przed forsowanym przez protestanckie Prusy kulturkampfem i moskiewską rusyfikacją. To w kościołach walka obrządku o fizyczne przetrwanie karmiła zarazem ducha narodowego i myśl wyzwoleńczą. Za zaborów i dużo później, aż po czasy turańskiego komunizmu. Wszystko dzięki geniuszowi Mieszka.

Na koniec jeszcze jedno. Wyrok historii i zagadka zarazem. Dlaczego osoba księcia państwa Polan, który ochrzcił swoich poddanych, nie doczekała się kanonizacji? Wszak właśnie tak Kościół odpłacał się wielu władcom Wschodu chrzczącym swoje plemiona. Tak aureolę zyskali św. Wacław, św. Stefan i św. Włodzimierz. Dlaczego Mieszko I nie? Czyż to nie najlepszy dowód, że w istocie miał coś poważnego na sumieniu? A może chodziło o coś innego?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

Pojawiają się nawet hipotezy, jakoby (on lub jego bezpośredni przodkowie) był jednym z morderczych wodzów Wikingów, którzy pustoszyli w tym czasie znaczne części Europy i – podobnie jak Ruryk nad Dnieprem – przejął kontrolę nad późniejszą Wielkopolską i tu budował swoje dominium.

Czytaj więcej:

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów