Czy 750 milionów dolarów to zbyt duża cena za potwierdzenie prawdziwości czegoś, o czym wszyscy i tak są już przekonani? Właśnie tyle wydała NASA na sondę Gravity Probe B, która w 2005 roku udowodniła poprawność niektórych przewidywań teorii Einsteina, dokonując pomiaru subtelnych efektów relatywistycznych znanych jako precesja geodezyjna (nazywana również geodetyczną) i wleczenie układu.
Gdy w 1963 roku planowano realizację tego przedsięwzięcia, pojawiły się głosy, że w przestrzeni kosmicznej jest jeszcze tyle nowego do odkrycia, iż nie należy wydawać tak dużych sum jedynie na potwierdzenie czegoś, co i tak wydaje się oczywiste.
Francis Everitt wzdycha – słyszał tę argumentację już zbyt wiele razy. Everitt był głównym badaczem w zespole sondy Gravity Probe B. W swoim gabinecie na Uniwersytecie Stanforda wspomina pogmatwaną historię tego projektu i przejawy zazdrości ze strony niektórych jego kolegów. W nauce już tak jest, że gdy ktoś dostaje pieniądze, to automatycznie zyskuje wrogów – to jedno jest pewne.
W wieku osiemdziesięciu dwóch lat Everitt patrzy na kwestię pieniędzy już z większym dystansem. Od pojawienia się pierwszego pomysłu przez oficjalne uruchomienie projektu do chwili otrzymania wyników naukowych projekt Gravity Probe B trwał niemal pół wieku, co jest niezwykle długim czasem realizacji, nawet w przypadku programów kosmicznych. Gdyby więc rozdzielić całkowity koszt na cały ten okres, to można przyjąć, że wydatki wynosiły zaledwie 14 milionów dolarów na rok. To jest mniej niż 0,001 procent budżetu NASA na 2016 rok. Co więcej, jak dotąd przeprowadzono bardzo niewiele doświadczeń mających na celu ilościowe sprawdzenie idei Einsteina. Innymi słowy, zdaniem Everitta sonda Gravity Probe B była warta każdego wydanego na nią centa.
Mimo wszystko wydaje się, że postawione tu pytanie jest uzasadnione: po co w ogóle mielibyśmy sprawdzać teorię Einsteina? Przecież był największym fizykiem w historii. Czyż nie mamy pewności, że swoją teorią względności trafił w samo sedno?