Jednak z filmem tym wiąże się też wiele mrocznych legend i budzących grozę opowieści. Podobno 16-letnia aktorka była molestowana na planie przez wiecznie pijanych aktorów grających role Manczkinów, a także zmuszana do pracy po kilkanaście godzin dziennie i regularnie faszerowana narkotykami. A ponieważ zyskiwała kobiece kształty, wciskano ją w metalowy gorset mający ukryć jej rosnące piersi. Przeszła też na katorżniczą dietę i niemal bez przerwy żuła tytoń, żeby zdławić łaknienie. Jeśli dodać do tego azbestowy śnieg na planie i reżysera furiata stosującego przemoc fizyczną, robi się naprawdę nieciekawie.

Film biograficzny „Judy" wraca na plan „Czarnoksiężnika" tylko w kilku scenach. Koncentruje się bowiem na ostatnich miesiącach przed śmiercią aktorki, która w dorosłym życiu nigdy się nie odnalazła. Piła zdecydowanie zbyt wiele i żyła ponad stan, a mężów zmieniała jak rękawiczki. Dlatego właśnie poznajemy ją, gdy pod koniec lat 60. żyje z występów w niezbyt eleganckich salach koncertowych. Tańczy i śpiewa, kiedy tylko może, jednak zarabia na tyle niedużo, że hotel wystawia jej walizki za drzwi. Judy podejmuje więc bardzo trudną decyzję. Postanawia zostawić swoje ukochane dzieci u byłego męża i wyjechać za pracą do Londynu. Tam jej nazwisko wciąż jeszcze coś znaczy.

Garland z dramatu Ruperta Goolda jest starzejącą się, schorowaną kobietą, która wciąż potrafi fantastycznie interpretować swoje największe przeboje. Na scenie jest gwiazdą i bez trudu porywa publiczność, zarówno tę zgromadzoną w filmowej sali koncertowej, jak i w kinie. Poza sceną okazuje się rozedrganą, niepewną artystką, której brakuje nie tylko wiary w siebie oraz szacunku dla współpracowników, ale i zdrowia. Zabijają ją odwieczne problemy ze snem, z którymi zmaga się od dzieciństwa, oraz będąca ich konsekwencją lekomania. Do tego powracająca choroba alkoholowa i chroniczna tęsknota za najbliższymi. „Muszę zostawić moje dzieci, by móc zarobić na ich utrzymanie" – rzuca w pewnym momencie i to zdanie świetnie ukazuje tragizm jej sytuacji.

Renée Zellweger błyszczy w tej roli – nominacja do Oscara wydaje się całkowicie zasłużona. Dawna Bridget Jones na blisko dwie godziny staje się nową Judy Garland, tworząc ją z wszystkich swoich charakterystycznych grymasów, za które nieraz już była krytykowana. Tu jednak idealnie pasują do roztrzęsionej gwiazdy, resztkami dawnej dumy próbującej zatuszować kulejące zdrowie i rozczarowanie życiem. Od Garland odwrócili się niemal wszyscy. Dawni fani, wielcy menedżerowie, hollywoodzcy magnaci niegdyś bijący się o nią. Przeraźliwą samotność próbuje zatuszować kolejnym związkiem z młodszym o 12 lat mężczyzną. Bezskutecznie.

Jedyny problem stanowi materiał, który Zellweger zaoferowali scenarzyści. Nie wydaje się dostatecznie głęboki, żeby zapewnić filmowi kolejne nagrody, choć z drugiej strony Hollywood kocha historie upadłych gwiazd. Chwilami tekst bywa przesadnie infantylny, kiedy indziej wydaje się złożony ze schematów starych jak świat. Na pewno w sposób niedostateczny pokazuje niektóre relacje gasnącej gwiazdy, chociażby związek z ostatnim mężem czy z najstarszą córką. Ma też inne emocjonalne luki, których koszmarna szamotanina nieszczęśliwej Judy na pewno nie zapełni. Zellweger z siebie może być dumna, ale już z filmu niekoniecznie.